piątek, 14 listopada 2014

Rozdział 6

Witam.
Dzisiaj urodziny ma bardzo specjalna osoba.
I dla niej jest ten rozdział.
Dla mojego Podrusznika (WeriKjutRekina)
Ten rozdział może zawierać więcej błędów, niż powinien.
A dlaczego?
Samolot.
Oczywiście, sprawdziłam, ale moje oko mogło (musiało) coś przeoczyć.
Tak więc miłego czytania i proszę o komentarz.
Nawet najkrótszy mnie potrafi zmotywować!
Dziękuję.
===================================================================
                                                                -Wynoś się z mojego domu, morderczyni! - Słyszę krzyk mojego ojca, jego głos odbija się echem w mojej głowie, gdzie już trzepoczą inne słowa.
Słowa są jak sztylety i zostawiają głębokie blizny, nie do zagojenia...
"Nie jesteś już moją córką. Jesteś psychopatką."... To sprawia, że czuję się tak, jakby mi wycięto serce i kazano żyć bez tak ważnego narządu. Przełykam słone łzy - kiedy straciłam nad sobą panowanie? Miałam nie płakać, to takie żałosne.
Słyszę swój własny krzyk, ale przecież już za późno, żeby zapomnieć.
Widzę jego twarz bardzo dokładnie; pomarszczona, ale bardzo podobna do mojej. Oczy okrąglejsze niż przeciętnie, nos zadarty, usta wydatne, ze zmarszczkami przy kącikach - po nieustannych uśmiechach. Teraz jednak nie ma mowy o uśmiechaniu się. Patrzy na mnie swoimi czarnymi oczami jak na wroga.
-Wiesz, kim jest James? - Ostatnie pytanie ojca, jakie pamiętam.
Kiwam głową, ale on i tak zabiera głos, zadając mi ostateczny cios.
-Jest pieprzonym mordercą. Jak i ty.
Otworzyłam oczy z trudem, który poszedł niestety na nic, gdyż od razu oślepiło mnie światło. Białe, jakby wręcz zabrane z sali operacyjnej. Poczułam się przez chwilę rzeczywiście jak na stole.
-Widzisz, Amelio, jak się kończy buntowanie się? - Głos Jamesa rozpoznałabym wszędzie.
"Amelia" wypowiedział niechętnie, jakby coś go zmuszało. - Trzeba było mi wtedy ulec... A wtedy "tego" by nie było.
Poczułam jego szorstki dotyk na swojej twarzy, dokładniej policzku, więc odepchnęłam jego rękę, zaciskając zęby.        Obudziłam się z jednego koszmaru, tylko po to, żeby potem zapaść w kolejny...
-Zawiodłam ojca - wydusiłam przez zęby, wbijając w niego wzrok.
Gdybym go nie znała, mogłabym uznać, że jest to zwykły człowiek o przeciętnym umyśle. Prychnęłam w myślach. Zrujnował mi życie - doprowadził do obłędu, sprawił, że ojciec mnie nienawidzi, zabijając moja matkę - jednak James nadal wita się ze mną uśmiechem.
Nie to, co ja.
Moriarty prychnął.
-Oh, droga Amelio, zawiodłaś więcej niż tylko ojca.
Zacisnęłam szczękę, odwracając wzrok, próbując sie rozejrzeć...i zamarłam.
                Ciemne ściany bez obrazów, osobliwie urządzona przestrzeń, brak pewnych mebli jak stolik czy fotel - to zbyt znajome, żebym zapomniała, co się tu działo.
Pamiętałam to mieszkanie jako istne pobojowisko, pole walki . Przed tym uciekałam, przed tym się ukrywałam.
Moriarty zobaczył moją minę i wyszczerzył się. Niestety, ten człowiek już dawno stracił cechy, wykazujące na posiadanie jakichś prawdziwych, ciepłych uczuć do innych. Nie wiedziałam czy czuć się wyróżniona, ponieważ znałam go za czasów, gdy był... bardziej ludzki.
-Nic nie zmieniałem - oświadczył. - Za to ty zmieniłaś imię, bardzo przyziemne zachowanie.        Musiałam mu przyznać rację - ta naiwność, że gdy zmienię imię, to mnie nie znajdzie. Kłamstwo. Znajdzie mnie wszędzie, nieważne jak będę się nazywać.
-Wolałeś tamto? - Próbowałam ukryć drżenie rąk, zaciskając je w pięści.
Pochylił sie nade mną, a ja wstrzymałam oddech. Lubiłam gry, ale on kompletnie stracił głowę. To nie był James, którego znałam i...
                                                  Pająk zaplątał się w swoje własne sieci...
-Interesujące jest to, ile mamy ze sobą wspólnego, za to z Holmesem nic cię nie łączy.
-Gdzie on jest? - Z Moriartym lepiej nie zaczynać grać... Bo nigdy nie skończysz.
-Na Baker Street, skarbie.
Zmrużyłam oczy i uśmiechnęłam się bezczelnie.
-Czy to nie zbyt proste, skarbie?
Moriarty odsunął się i nagle wszystko pociemniało, jakby ktoś zamroził słońce i nakrył je potem kloszem.
-A może to wszystko prosta iluzja, co? - mówił, gdy moje oczy zachodziły mgłą, a jego głos rozpływał się w przestrzeni. - Skarbie?
                                                  Pająk znalazł sobie nową ofiarę.

                                                                           ***

                                     -John?! - To imię w ustach Sherlocka smakowało wyjątkowo gorzko. Zwłaszcza w owej sytuacji.
Był spętany, nie wiedział gdzie jest i jego geniusz nie był w stanie mu pomoc. A co gorsza, nie mógł pomóc Johnowi.
-John, do cholery, odezwij się.
Sherlock nasłuchiwał uważnie, ale nic ani nikt nie wydał żadnego dźwięku.
Znowu Moriarty z nimi pogrywał. Nawet zza grobu.
 Znowu życie Johna było zagrożone. Przez niego - Sherlock się za to nienawidził.
Cały czas sobie wmawiał, że to Watson potrzebuje go o wiele bardziej niż on (Sherlock tylko do spłacania mieszkania) ale to wszystko poszło się pieprzyć i Sherlock nigdzie nie mógł się ruszyć bez Johna. W jego prostocie tkwiła cała jego złożoność - niemożliwe. John Watson byl dobrem Sherlockowego życia, czego sam detektyw nie umiał pojąć.
Miłość to ludzki błąd.
                                Nagle rozległ się dziwny dźwięk.. Jakby ktoś rozrywał metal. Kajdanki Sherlocka wylądowały z trzaskiem na ziemi, rozpraszając jego myśli. Mężczyzna nie chciał przyznać, że z początku jego dusza siedziała mu na ramieniu, ale dostrzegł w ciemności niewysoką postać...
-John? -zapytał Sherlock.
Ktoś stanął przed detektywem, chwiejąc się.
-Nie. Amelia.

                                                                           ***

                                                           Sherlock najwyraźniej nie miał pojęcia, co robił w starym kontenerze. Ja też nie. Ale stał za tym oczywiście Moriarty... Wsadzanie ludzi to kontenerów było nie w jego stylu...
Spięty detektyw usiadł w fotelu z filiżanką herbaty, ale nawet nie upił łyka. Nie było zagadką to, że całą jego głowę zajmował John Watson. Niestety, moją również. Nie miałam pojęcia, gdzie się znajdował...
-Moriarty uznał, że opuściłeś się w pracy - oznajmiłam najbardziej spokojnym głosem, jakim umiałam. Usiadłam na podłokietniku fotela Johna i upiłam trochę herbaty ze swojej filiżanki.
Holmes uniósł brew, a jego błękitne oczy błysnęły. Tak, to oznaczało tylko tyle, że wiedział, iż jeśli nie rozwiąże tej sprawy, Johna nigdy nie odzyska. No, przynajmniej nie bez utraty czegoś innego.
-Niech da mi jakąkolwiek sprawę. Nudzę się.
Sherlock nie chciał dać po sobie poznać, jak się martwi.  Przejechałam językiem po dolnej wardze, wyczuwając, jaka jest sucha i wyciągnęłam rękę do Sherlocka. Trzymałam w niej kopertę od nikogo innego jak Moriarty. Ciemnowłosy prześlizgnął wzrokiem po moim ramieniu, po czym spojrzał mi w oczy. Napięłam się lekko, ale odwzajemniłam spojrzenie.
-Ile ciebie więził?
-Po dwóch godzinach sama się uwolniłam - skłamałam z łatwością.
Zmarszczył brwi, spoglądając na papiery z pożądaniem, sprawiał wrażenie, jakby przymuszał się do zadawania tych pytań.
-Rozumiem. A kto ciebie opatrzył? - zapytał, patrząc na otwarte rany od sznurów. Zdziwiło mnie to, że wykazywał mną jakiekolwiek zainteresowanie... I nagle mnie oświeciło - uratowałam mu życie.
No, przynajmniej tak uważał John.
Musiał czuć się mi coś winny. Niech mu będzie, zawsze przyda mi się ktoś, kto jest mi dłużny.

                                          People are loyal until it seems opportune not to be.
-Nikt.
Sherlock nadal wpatrywał się we mnie, jakby próbował wyczytać wszystkie blizny, które mam na ciele, z mojej twarzy. Pewnie by mu się udało, gdyby nie to, że rzuciłam mu na kolana kopertę i wstałam szybko, tracąc z nim kontakt wzrokowy.
              Sherlock milczał, czytając i studiując to, co znajdowało się w kopercie, szeleszcząc kartkami.
Najwyraźniej uznał, że nie warto się bać tego, iż może tam być bomba. Jak na Moriarty'ego, to byłoby zbyt prozaiczne.
Ledwo przeszłam przez kuchnie - tak mnie bolały żebra. Ale nie zamierzałam się skarżyć. Jak będę umierać, to Sherlock na pewno to zauważy.
Woda w czajniku była jeszcze gorąca, więc zalałam nią nową porcję zwykłej, czarnej herbaty. 
Patrzyłam zamyślona jak fusy opadają na dno kubka.
-Znasz Johna ledwo dwa miesiące. Czemu tak się martwisz? - zapytał Sherlock, zwracając na mnie nagle uwagę.
Spojrzałam mu w oczy, z trudem zmuszając się, aby znowu ich nie zwrócić na herbatę.
Najwyraźniej zauważył, że to już druga herbata, a pierwszej prawie nie tknęłam...
Wyprostowałam się.
-Skąd takie twierdzenie? Nie martwię się bardziej niż ty - "Mam cię, Sherlock". - Udajesz obojętnego, ale Johnowi Watsonowi jak najdalej od tego pojęcia.
Kamienna mina Sherlocka nie została zniszczona, uniósł tylko brodę wyżej.
-Oczywiście, że nie jestem obojętny. Ale czy martwienie się mi pomoże?
Pokręciłam głową, marszcząc brwi, a mój palec zamoczył się w wodzie, jednak stłumiłam syk.
-Nie...
Chciałam coś dodać, ale Sherlock juz wstał i zaczął na nowo mówić.
-A więc, skoro uznaliśmy już, że troska nie jest zaletą, to możesz tu podejść.
Przesunęłam kubek po blacie i wsunęłam go sobie w obie dłonie. Detektyw zdążył przerzucić kilka stronnic i zaszeleścić nimi. Spuścił wzrok na swoje kolana, gdzie znajdowała się zawartość koperty.
-Mam rozumieć, że to rozkaz?
Sherlock westchnął tak, jakbym naprawdę go irytowała.
-Interpretacja dowolna. A teraz, na miłość boską, chodź tutaj.
Uśmiechnęłam się lekko i podeszłam do detektywa, maskując kuśtykanie.  Zajrzałam mu przez ramię na papiery. Znajdowały się tam zdjęcia, których wyraźnie nie widziałam, i kilka urywków z gazety oraz sprawozdanie policyjne.
Sherlock podał mi je z niemym rozkazem "czytaj".        
Wzięłam papiery do ręki i zaniemówiłam.

                                                          Nie, to niemożliwe.


Była to sprawa morderstwa mojej mamy - nieskończona, nierozwiązana historia tkwiąca w aktach przez lata. Odkopał ją, zrobił to celowo, wiedząc, że Sherlock zobaczy, iż to ja byłam główną podejrzaną, a co dalej nie trudno się domyślić. To będzie mój koniec - skazana na łaskę Moriarty'ego... No właśnie, jaką łaskę?
Przełknęłam ślinę.
                                                         Znowu, znowu, znowu.
-Czytaj. - popędził mnie Sherlock.
Drżącym glosem wykonałam polecenie, udając, że w ogóle mnie to nie obchodzi. Kolejna sprawa, kolejna odsłona tej chwili kryzysu w szarych życiach nudnych ludzi.
Ale imię "Katherine" wymawiałam z ogromnym trudem. Ciężko mi było wymówić to obojętnie. Sherlock musiał to zauważyć, ale nic nie powiedział.
Mistrz Dedukcji słuchał uważnie, kładąc ręce na podłokietnikach. Zmarszczył brwi, gdy skończyłam i odłożyłam mu ją z powrotem na kolana.
-Czemu Moriarty daje mi starą sprawę? - prychnął Holmes. 
Próbowałam zachować spokój i trzeźwość umysłu. Właśnie tego chce Moriarty - mojej paniki.
-Nie jest rozwiązana, uznał pewnie, że to zadanie dla ciebie... - "Albo że tak zrujnuje mi życie. Znowu", dokończyłam w myślach.
Sherlock najwyraźniej dryfował wokół innego tematu.
-Oskarżają matkę o samobójstwo, totalna bzdura. Możliwe, że córka zabiła, ale oprócz pieniędzy, i to małej kwoty, nie uzyskałaby dużo - mówił szybko Holmes. - Po danym tekście i dowodach, takich jak broń, widzę, że morderca wiedział, co robi. Musiał być szkolony.
-Płatny zabójca? - zapytałam, próbując przełknąć supeł, który zawiązał mi się w gardle.
Sherlock wstał nagle i zaczął się ubierać.
-Nie, nie sądzę. Płatny morderca zabiłby i po sprawie. Za to ten tutaj zabił i sprawiło mu to przyjemność, widać, jak potraktował ciało; położył w łóżku. Tego nie zrobiłby zwykły zabójca. - Sherlock zawiązał sobie szalik na szyi i spojrzał na mnie.
-Coś nie tak?
Pokręciłam głową, podeszłam do wieszaka i sięgnęłam po swój płaszcz. Ubrałam się równie szybko, co Sherlock i w  końcu wyszliśmy na ulice w poszukiwaniu taksówki.

                                                                       ***

-Sherlock, to głupie. - jęknęłam, widząc, że zmierzamy do kostnicy. Nie zniosę widoku jej martwego ciała. Nie zniosę już dłużej tej sprawy. Przez godzinę Sherlock mówił, że ja byłam zapewne winna śmierci swojej własnej matki. Albo poprosiłam jej "arcy wroga". Równie długo zajęło mi tłumaczenie Sherlockowi, że normalni ludzie nie mają arcy wrogów.
-Amelio, jeżeli zbadanie ciała zabitej uważasz za głupie, to moje mniemanie o twojej inteligencji wyraźnie się zmniejsza. -skwitował i wkroczył do środka sali.
Przewróciłam oczami i poszłam za nim. Jak matka za dzieckiem z obawy, że zrobi coś głupiego.
Idąc, moje buty wydawały charakterystyczne stuknięcia, co brzmiało jak odliczanie do powiedzenia całej prawdy. Same przebywanie tu było dołujące, zimne i nieprzyjemne. Wciągnęłam powietrze ze świstem.
             Szufladę z ciałem otworzyła nam miło wyglądającą kobieta, na którą Sherlock mówił Molly. Miała brązowe włosy związane w kucyka, wąskie usta i chudą twarz. Patrzyła na detektywa z dziwną fascynacją i troską. Za to na mnie zerkała z niepokojem. Zwłaszcza w chwilach, gdy Sherlock się do mnie pochylał, aby coś powiedzieć. A na jej palcu tkwił pierścionek... Zaręczona już ponad 2 lata, a nadal nic. Miała dużo chłopaków, wiele nieudanych związków za sobą, dlatego pierścionek nosiła z dumą i regularnie go czyściła.
-Dziękuję, Molly. - Dopiero drugi raz w życiu zobaczyłam uśmiech Sherlocka. Zaniemówiłam, gdy szufladę rozsunięto.
Zime, białe ciało. Chude, jakby maltretowane. Oczy, które były już zamknięte na wieki. Przypomniałam sobie ich kolor - zielony. Miała zawsze łagodny wyraz twarzy, teraz jej twarz zastygła bez jakiegokolwiek uczucia.
                                                                   O, Boże.
Gdybym uległa Moriarty'emu, gdybym robiła, co kazał, to ona by żyła. I to bolało najbardziej.
I wtedy to się stało.
To, czyli moment, w którym po prostu nie wytrzymałam.

                                                                        ***

-Wiem.  - To były pierwsze słowa, jakie Sherlock wypowiedział po tym, jak wybiegłam, a właściwie desperacko rzuciłam się do wyjścia z kostnicy.
Wyglądał na wstrząśniętego, co mnie zdziwiło, bo on, jako jedyny tutaj, nie miał powodu, aby tak się teraz czuć.
-Co wiesz? - zapytałam, hamując łzy. Nie podejrzewałam, że będzie nadal stał obok mnie po tym, gdy się dowie prawdy. A co dopiero, że będzie mną rozmawiał. Nie musiałam już się oszukiwać, że może myśli, iż obrzydzają mnie ciała (czytał i tak moją książkę, gdzie pełno takich opisów).
-Wiem, jak to jest kogoś stracić i nie móc wytłumaczyć.

                                                                       ***

Całą resztę dnia spędziliśmy na milczeniu. Chciałam iść, ale Sherlock mi zabronił, mówiąc, że Moriarty czyha. 
-Moriarty, gdyby chciał, mógłby wpaść do tego mieszkania i nas zabić od tak.
Sherlock zmierzył mnie wzrokiem. Jak zwykle nie umiałam dużo wyczytać z jego twarzy. Widziałam tylko, że był zdumiony tym, iż w ogóle nie zareagował właściwie w żaden sposób na badanie sprawy morderstwa mojej matki.
-Owszem. Ale po co mu się podawać na tacy?
Miał rację, skurczybyk. Chciałabym jedynie wierzyć, że to może się dobrze skończyć. A jak na razie robiłam same głupoty.
Usiadłam na fotelu, kładąc ręce na podłokietnikach, gdy Sherlock niespodziewanie chwycił mnie za nadgarstek. Porwałam się z miejsca i spojrzałam na niego wielkimi oczami.
-Co, do jasnej cholery, robisz?
Tak, zareagowałam trochę zbyt gwałtownie, ale.. Po prostu mnie zaskoczył. Sherlock najwidoczniej nic sobie z tego nie zrobił i patrzył uważnie na rany na moim przegubie, trzymając mnie wręcz delikatnie.

-Co się wyrywasz? - Sherlock prawie sie zaśmiał. - Jeżeli masz mi pomagać, muszę zadbać o twoje zdrowie.
Kiwnęłam głową lekko i powoli rozluźniałam się, głębiej oddychając. Sherlock może i nie był mistrzem, ale opatrunek został nałożony dosyć dobrze, dostałam szybko działające leki i, co najważniejsze, już tak nie bolało.
Oczywiście, po dachach skakać nie mogłam, ale było o wiele lepiej.
Jedyne, co zostało, to moje przyznanie się.
I mamy haczyk.
Moriarty nie dostał reakcji, jakiej się spodziewał, ja również takiej nie dostałam, nawet sam Sherlock... Ale to oznaczało, że teraz dostanie. I będzie jeszcze bardziej usatysfakcjonowany.

czwartek, 30 października 2014

Rozdział 5

Witajcie!
Witaj!
Nowy rozdział to wynik nudy w samolocie bez komputera, wi fi czy... No.
Masakra.
Tak więc za błędy przepraszam.
Rozdział na Rekinga ( podrusznika f czazie )!
Miłego czytania!
Dżim
=========================================================

                                                       Ten chłopak siedział na drewnianym i zapewne niewygodnym krześle. Patrzyłam na niego z innego pokoju, dzieliło nas lustro weneckie. Co dziwne, nie czułam do niego urazy ani nawet żalu. Był mi wręcz przerażająco obojętny... Jednak miejsce, gdzie mnie postrzelił, zaczęło dziwnie mrowić. 
Byliśmy na komisariacie. Dziewczyny jednak u niego nie odnaleziono, ale on mnie postrzelił, za co siedział "tymczasowo" w więzieniu. John uparł się, że pójdzie ze mną na przesłuchanie. Od czasu, gdy zostałam zraniona "przez Sherlocka", zaczął się mną o wiele bardziej przejmować. A Sherlock, można powiedzieć, był zazdrosny.
Komisarz otworzył drzwi do sali. Było to przestronne pomieszczenie, ale słabe oświetlenie zmniejszało je optycznie. Ściany były szare, a podłoga wyglądała jak czarne kafelki, choć w sumie mogło to być zwykłe drewno.
John wszedł od razu za mną, a Sherlock, który nie opuszczał go na krok (jakby bał się, że coś zrobi), wkroczył do pokoju ostatni. Poza tym nie miał wyboru - też był świadkiem. 
Pierwsze, na co zwróciłam uwagę to wlasnie ten chłopak. Nie mógł mieć wiecej niż 20 lat.
A już zniszczył sobie życie.
Jasne wlosy opadały mu na oczy, jakby nie chciał z nikim nawiązywać kontaktu wzrokowego. Usta miał zaciśnięte w wąska kreskę, białą jak kreda. Miał urodę typową dla "macho w liceum", jednak zachowywał sie zupełnie inaczej. Jego na początek lekceważące ruchy zmieniły się w coraz bardziej spięte. Oczy jakby zaszły mu mgłą.
A więc to tak.
                                                       Matka mu zmarła - obwiniał się za to, ponieważ specjalnie zrobił psikus i zapchał rurę wydechową w samochodzie, siostra się obraziła, bo sama zaczęła podejrzewać, że to przez niego zginęła ich matka... Do tego dziewczyna z nim zerwała. Nie chciała chodzić z kryminalistą.
Prychnęłam cicho i chwyciłam są ramię, pocierając lekko. Nadal bolało i John mówił, że jeszcze poboli. Westchnęłam, a komisarz spojrzał na mnie uważnie.
-Rozpoznaje go pani?
Pokręciłam głową lekko. Nic prawie nie pamiętałam, a co dopiero jego wygląd. Tak, przeszkadzało mi to, że nie umiałam określić dokładnie, co się wtedy działo, ale nie miałam na to wpływu. Pamiętałam jedynie dźwięk wystrzału i ból.
-Dobrze... - Komisarz wydawał się być zirytowany. Samotnik, depresja, zero przyjaciół - dwa koty. Prymus, skończył medycynę, ale skończył tutaj, przez co jest zły na cały świat.- A pan?
Sherlock spojrzał najpierw na mnie - czułam się dziwnie, gdy tak mnie prześwietlał wzrokiem, jednak odwzajemniłam spojrzenie równie intensywnie. Wydawał się dbać o siebie tak samo jak zwykle, ale ja zauważyłam, że ma nową, lepszą maszynkę do golenia i użył po raz pierwszy perfumy.  Dolce Gabana. Dostał kiedyś na... Święto Dziękczynienia... - nieudany prezent.
 Zmarszczyłam nos, z niechęcią wdychając dużą ilość tego zapachu, zmysł węchu był u mnie szczególnie rozwinięty. Sherlock to zauważył i spojrzał na mnie tak, jakbym właśnie odkryła jego "mroczny sekret". Szybko odwrócił wzrok i wbił spojrzenie w komisarza.
-To on. Pamiętam go. Sam zadzwoniłem na policję. - Zrobił lekceważącą minę, na którą komisarz zareagował zaciśnięciem zębów.
-To środki bezpieczeństwa... Kazano mi państwa przesłuchać - tłumaczył się nieudolnie. Sherlock pokiwał głową pobłażliwie, a ja prawie parsknęłam śmiechem. John zganił mnie wzrokiem, nagle poczułam się nagle jak małe dziecko, które nieustannie trzeba pilnować. Zagryzłam wargę.
-Nic nie pamiętam - oznajmiłam nagle. - Gdy tylko sobie coś przypomnę, będzie pan trzecią osobą, która się o tym dowie.
Po czym wyszłam, uznając, że dalsza rozmowa nie ma żadnego sensu i że wszystko dokładnie wytłumaczyłam. Niemal słyszałam śmiech Sherlocka za sobą.
                           
John zmusił mnie do siedzenia w domu, chociaż ja miałam ochotę gdzieś wyjść. Najlepiej na sprawę z Sherlockiem. Albo i z Johnem. Ostatnimi czasy John i Sherlock w ogóle nie spędzali ze sobą czasu, nieustannie się kłócili i wymieniali srogimi spojrzeniami. A z początku wyglądali na zgranych...partnerów?
Byli partnerami? Tak mi się wydawało... Cokolwiek by ich nie łączyło, było to na pewno coś wiecej niż tylko przyjaźń. A ja nie zamierzałam tego psuć. Widziałam te tęskne spojrzenia Sherlocka, które rzucał Johnowi, gdy ten nie patrzył. John robił to samo, ale jego "żołnierska duma" nie pozwalała, aby takie sytuacje zdarzały się  często.
Ale i tak miały miejsce i nic temu nie zaprzeczy.
Pewnego wtorku, gdy chciałam wymknąć się na spacer, przechodząc przez kuchnie, natknęłam się na Sherlocka i Johna.
Nie było w tym nic dziwnego, mieszkałam z nimi, ale zaniepokoiło mnie to, że (jak zwykle) się kłócili. Schowałam się za ścianą, próbując nie wydawać żadnego dźwięku.
-John, czemu nie możesz dać temu spokój? - głos Sherlocka był spokojny, ale słychać w nim było zirytowana nutę.
John przeszedł przez kuchnie, najprawdopodobniej podchodząc do mężczyzny. Musieli sobie spojrzeć w oczy, bo nagle zrobiło się dziwnie cicho.
-Trzy lata, Sherlock - warknął. - Tyle miałeś czasu, żeby mi powiedzieć! -Walnął pięścią o blat, dobrze, że nie w twarz Sherlocka. - To chyba wystarczająco!
Sherlock milczał, ale nie spuścił wzroku.
-Groziło ci niebezpieczeństwo! - wydusił w końcu detektyw. - Nie mogłem pozwolić na to, żeby coś ci się stało.
John zaśmiał się, ale bez krztyny wesołości. Jego pięść się uniosła, ale rąbnął nią o szafkę.
-A ty znowu swoje, do cholery jasnej! - Jego głos zadrżał i wyskoczył do pisku. - Ja sam umierałem, rozumiesz? To był dla mnie koniec. Ciebie nie było!
Te słowa dużo go kosztowały. Nastało milczenie przerywane ich oddechami.
No i moim jękiem udręki.
"Serio? Teraz musi boleć?", pytałam sama siebie.
                                           Chciałam wstać i szybko popędzić do pokoju lub chociaż udawać, że dopiero teraz weszłam, ale ból mnie sparaliżował i zmusił do tego, abym osunęła się na ziemię. Nigdy mnie tak nie bolało, nie czułam nigdy czegoś podobnego. Przyćmiło mój wzrok, ale nie pozwoliłam sobie na kompletną jego stratę. Robiłam glebokie wdechy. Nagle ujrzałam przed sobą twarz Johna. Zobaczyłam niedoskonałości na jego twarzy aż zbyt wyraźnie, był blady, ale jego niezwykle niebieskie oczy przyglądały się mi i wcale nie zbledły.
-Amelia? Amelia, powiedz jak się nazywam.
Parsknęłam słabo.
-John, proszę ciebie, takie proste zadanie... - Czułam, że wręcz ulatuje ze mnie energia. John pokręcił głową, nerwowo chichocząc, a Sherlock za nim podał mu apteczkę.
-Sherlock, na cholerę mi to?
Detektyw zabrał od niego przedmiot z prychnięciem i rzucił go gdzieś w kąt. Nagle powrócił mi wzrok. Widziałam Johna dokładnie. Opierałam się plecami o ścianę, osuwając się powoli na podłogę. Wiedziałam, gdzie jestem, ale Sherlock po chwili zniszczył mój zmysł orientacji w terenie.
Jak?  Wziął mnie zręcznie na ręce i położył na kanapie.
Jakby to miało jakoś pomóc.
Unosząc się w powietrzu, z zawrotami głowy, trudno było mi  określić swoje położenie.
Do tego nie czułam się komfortowo z dłonią Sherlocka na swoim udzie.
Odetchnęłam z ulgą, gdy wszystko przestało wirować. Leżałam na kanapie.
 John z Sherlockiem pochylili się nade mną, a ja poczułam ich troskę tak mocno, że aż zrobiło mi się ciepło na sercu.
-Już dobrze. - uspokoiłam ich. John usiadł w moich nogach, a Sherlock wstał, przechadzając się po pokoju. Nieustannie rzucał nam spojrzenia.
-Co sie stało? - John spojrzał na mnie. Dostrzegłam w jego wzroku zakłopotanie - domyślał się, że słyszałam ich kłótnie.
-Nagle poczułam ból. Zakręciło mi sie w głowie i upadłam - opowiedziałam w skrócie to, co się stało.
John kiwnął głową, ale jego lekarski wzrok uważnie mnie prześwietlał. Widział, że zbladłam, że miałam wystraszony wzrok, że moje brwi marszczyły się pod wpływem bólu.
Ale nic nie powiedział. I do tego pozwolił mi iść na spacer. Musiało mu cholernie zależeć na rozmowie z Sherlockiem.
                                                               
                                                      Była cholerna trzecia rano, a Sherlock już brzdękał na swoich skrzypcach. Westchnęłam, nakrywając się kołdrą aż po samą głowę. Spałam "tymczasowo" u Sherlocka. John nie chciał się przyznać, że sypiał często (o ile nie zawsze) na kanapie, ale jego wygnieciona piżama mówiła sama za siebie.
-Sherlock! - wrzasnęłam. Nie byłam jeszcze wtedy przyzwyczajona do takiego "porannego budzenia". Jeszcze.
Ściągnęłam z siebie kołdrę szybkim ruchem, zarzuciłam na siebie przewiewny szlafrok i wyszłam z pokoju, krzyżując ramiona na piersiach.
Stanęłam w salonie i spojrzałam na Sherlocka. Grał z zamkniętymi oczami, jakby wsłuchiwał się w każdy dźwięk, co pewnie było prawdą. Ubrany był podobnie do mnie - szlafrok, szara koszula nocna i spodnie od piżamy.
-Mogę wiedzieć, co ty, do jasnej cholery, robisz?
  Nie odpowiedział. Patrzyłam na niego intensywnie przez przynajmniej 5 minut, ale nic sobie z tego nie robił.
W końcu poddałam się i rozłożyłam się na kanapie. Przymknęłam oczy, wsłuchując się w muzykę. Uwielbiałam muzykę klasyczną, ale to była moja mała, słodka słabość.
-Lubisz Czajkowskiego? - nagle z ust Sherlocka padło pytanie.
Otworzyłam jedno oko i na niego spojrzałam. Uśmiechnęłam się półgębkiem.
-Uwielbiam. Ale nie o 3 rano.
Sherlock na powrót przymknął oczy, ruchy jego ramienia, w którym trzymał smyczek i pieścił struny, były płynne i delikatne - idealne.
-Jest już 4. - Zepsuł chwilę.
Parsknęłam śmiechem, kręcąc głową i zanurzyłam nos w poduszkę. Nie miałam siły (ani szczególnej ochoty, żeby wstać.
 Johna nie było tutaj, ale możliwe, że się ugiął i spał na górze.
Potem dopiero się dowiedziałam, że nie.
                                                               *około miesiąc później*
-Jim.
-Amelio.
Zmrużyłam oczy, patrząc na mężczyznę. Miał na sobie jeden ze swoich ulubionych strojów - biała koszula, krawat w srebrne cętki oraz marynarka ze sztruksu w kolorze brudnego fioletu. Rozpiął górne guziki koszuli, puszczając krawat luźniej. Zrobił to specjalnie, uśmieszek nie schodził z jego twarzy.
-Po co mnie tu ściągnąłeś? - To pytanie w moich ustach brzmiało wręcz obojętnie, jednak czułam, że moje serce jest tykającą szybko bombą... Co za ironia.
-Nieładnie tak zaczynać rozmowę, nie sądzisz...? - westchnął. - Ale nie przyszłabyś tutaj, gdybyś również nie tęskniła.
Zignorowałam jego słowa, przełykając je gorzko jak łzy. Ale jedna moja cecha nie pozwoliła mi odpuścić.
- "Również"? Czyli tęskniłeś? - Wykrzywiłam usta w bezczelnym uśmiechu, a on się roześmiał. Zachowywał sie swobodnie, nie widać było, aby się denerwował. Ale oczy wszystko zdradzały - jego smutek , pustkę, osamotnienie w swoim geniuszu. Wszystko.
Wzruszył ramionami, a koszula opięła się na jego ramionach, jakby w akcie zemsty. Patrzyłam na niego beznamiętnie, choć w środku wręcz krzyczałam. Coś błysnęło w jego spojrzeniu. Musiał to zauważyć, moją słabość. Zaklęłam go w myślach.
-Wiem, o co ci chodzi. - Może mały blef nie zaszkodzi..?
Moriarty zmrużył oczy, a jego lewy kącik ust powędrował do góry.
-Doprawdy?
Milczałam, prostując się. Wyciągnęłam szybkim ruchem z buta pistolet i szybko wycelowałam go w jego skroń. O dziwo, na moim ciele nie pojawiły się czerwone punkty... Wyczuwałam podstęp, ale byłam taka zdenerwowana, że nie umiałam racjonalnie myśleć
Mężczyzna udał zdziwienie.
-O, już nie celujesz w krocze...
Znów zignorowałam jego słowa i mocniej docisnęłam broń do jego skroni.
-Gdzie jest John? -warknęłam.
Moriarty się  zaśmiał.
-Z Sherlockiem.
Zdzieliłam go twardym pistoletem w głowę, ale niemalże w tej samej sekundzie zostałam pozbawiona przytomności i osunęłam się z hukiem na podłogę. Ostatnie, co widziałam, to nieskończona ciemność i rozmazany krawat w srebrne cętki.

sobota, 25 października 2014

Rozdział 4


 Ten rozdział jest dosyć krótki.
Przepraszam za to.
Jednak wena nie była łaskawa tym razem.
Postaram się w najbliższym czasie dodać następny rozdział.
Bo cieszę się, że czytacie i komentujecie!
Nie przedłużając...
Miłego czytania!
Dżim.



                         Obudziło mnie pikanie aparatury i przyciszone głosy lekarzy, które odbijały się echem w moim pokoju, pokoju szpitalnym.
-Cholera... - wychrypiałam słabo, przecierając oczy. Gdy uniosłam dłoń, dostrzegłam, że wystaje ze mnie mnóstwo rurek, wczepione do mojego nadgarstka były moimi "drugimi" żyłami.
Czułam się, jakby mnie trafił piorun, sparaliżowana doszczętnie, każdy ruch sprawiał, że czułam irytujące mrowienie w ramieniu... i ból.
Próbowałam sobie przypomnieć, co się wydarzyło. Ostatnie, co pamiętam, to... krzyk Sherlocka, tak, krzyk. Trafił mnie pocisk, to pewne, ale czy detektywa również?
Ludzie, mogłam się tylko domyślać.
                      Syknęłam z bólu przeszywającego moje ramię, gdy próbowałam unieść się na ramionach, więc opadłam z powrotem na poduszki.
Wbiłam wzrok w sufit, próbując wytężyć słuch.
-Nie - powiedział ktoś. - Znaczy, nie znam jej dokładnie, ale jest moją współlokatorką od niedawna.
Zmarszczyłam brwi, czując, że dłużej nie wytrzymam siedząc bezczynnie.
John?
Tym razem zignorowałam ból i podniosłam się do siadu, wyciągnęłam szyję i dostrzegłam Johna, który stał nieopodal moich uchylonych drzwi, rozmawiał z jakąś lekarką. W sumie sam wyglądał jak lekarz. Miał skupioną minę, nie starał się płaczliwie coś wybłagać, jednak argumentować swoją decyzję. Z jego pozy mogłam wywnioskować, że na razie piłeczka jest po jego stronie, głowę miał pochyloną tak, iż umiałam odczytać, że zastanawia się nad mądrym ułożeniem zdań.
Wciągnęłam ze świstem powietrze do ust.
                     Co się stało? Zostałam postrzelona.
                     Gdzie? W ramię, dokładniej w mięsień dwugłowy.
                     Z czego? Z rewolweru HS 21S, kaliber 22.
Mój mózg pracował na najwyższych obrotach mimo tego przenikliwego bólu, powoli nabierałam powietrza do płuc, które również odmawiały współpracy. Lekarka musiała zauważyć, że się obudziłam, gdyż szepnęła coś do Johna, a ten się odwrócił i na mnie spojrzał dziwnym wzrokiem.
Odwzajemniłam spojrzenie z lekkim niezrozumieniem, ponieważ kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć, o co zapytać. Lekarka wymieniła z nim jeszcze dwa zdania i odeszła, najwyraźniej pozwalając mu wejść do środka. Przyglądałam mu się, gdy zamykał drzwi, ale odwróciłam wzrok na szybę, gdy usiadł na krzesełku obok mojego łóżka.
-Wiem, zostałam postrzelona, dalej.
John musiał się spodziewać takiej reakcji, gdyż nawet nie westchnął.
-Miałaś operację - powiedział wręcz niepokojąco spokojnie. - Kula przeszyła twoje ramię na wylot, co było i plusem, i minusem - ciągnął.
Trawiłam jego słowa, trwając w milczeniu. Szczerze mówiąc, mój stan był dla mnie mało istotny, nic mi najwyraźniej nie dolegało poważniejszego, jednak martwiła mnie jedna sprawa.
-Czy Sherlock również został postrzelony?
John przygryzł wargę i splótł palce razem. Pokręcił lekko głową.
-Nie, ale pewnie coś by mu się stało, gdyby nie to, że ty odebrałaś pocisk - ciągnął. - Gdy ciebie postrzelono, on uskoczył przed pociskiem.
Zmarszczyłam brwi. Nie przypominałam sobie, żebym uratowała Sherlockowi życie, zasłaniając go sobą.... Po prostu szłam przed nim.
Pokiwałam głową w zadumie, miałam tyle pytań. Jak się dostałam do szpitala? Jak John się o tym dowiedział i... czy mówił prawdę, gdy rozmawiał z lekarką niedawno?
Czy mieszkam z nimi?
Pikanie i bzyczenie nieustannie mnie rozpraszało, wolałam zdecydowanie spokój i ciszę. Nie mogłam się doczekać, aż wrócę gdzieś, gdzie nie będzie mi nic irytującego przeszkadzać. Do tego miałniedługo zacząć pracę nad nową książką, która była opłacona za pieniądze z poprzedniej. Nie mogłam pozwolić sobie na bezczynne leżenie w szpitalu.
    John westchnął i rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby nie wiedział, co powiedzieć - w sumie, chyba nie wiedział.
Zauważyłam, że nie spał w nocy... albo jak już bardzo mało. Był nerwowy, ale nie musiało to mieć jednej przyczyny, to wszystko pewnie było dla niego za dużo - powrót Sherlocka, moje pojawienie się, ten postrzał... Pewnie czuł się winny.
-To nie twoja wina - szepnęłam zdławionym tonem.
John spojrzał na mnie z niezrozumieniem, pewnie nie wiedział, o czym mówię. Rozejrzał się po pokoju, chciał stąd wyjść jak najszybciej. Nie rozumiałam, czemu czuł się winny.
-Ja... -zawiesił się, wstając powoli. - Klucze do mieszkania są w szufladzie tutaj... - John wskazał na mebel obok mojego łóżka. - Witaj w naszym domu... - Spróbował się uśmiechnąć i, muszę przyznać, że nie wyglądał to jak wymuszony uśmiech.
Patrzyłam jak John wychodzi z pomieszczenia, zamyka drzwi z głuchym trzaskiem... Jego słowa "witaj w naszym domu" pobrzmiewały w mojej głowie przez długi czas.
             
               Po mniej więcej trzech dniach miałam dość szpitala i całej brytyjskiej służby zdrowia.
Pielęgniarka kilka razy próbowała zrobić mi zastrzyk i trafiła w żyłę dopiero za 6 razem. Krew ze mnie leciała jak z sita. Do tego uporczywy ból ramienia nie dawał mi w nocy spać albo w dzień wziąć kubka z kawą do ręki. Było to okropne.
Od ostatniego spotkania z Johnem minął tydzień, mężczyzna odwiedził mnie jeszcze 2 razy, aby porozmawiać o moim stanie z lekarzami i ogólnie ze mną. Z początku nasze rozmowy były nieśmiałe i niepewnie wypowiadaliśmy słowa, ale w końcu się do mnie przekonał. Sherlock mnie zaś nie odwiedził, co John uznał za dosyć dobry obrót sprawy, ponieważ on sam nie mógł go znieść, a co dopiero osoba w moim stanie z burzliwym nastrojem. Zaczęłam zauważać najmniejsze błędy, niedociągnięcia i zmiany.
Kiedy John wszedł w ostatni wtorek do sali, w której się znajdowałam, od razu dostrzegłam jego zgniecioną koszulę, nieszczęśliwie ukrytą za równie pomiętym swetrem. Nie mieszkał na Baker Street. Domyśliłam się, że pokłócił się z Sherlockiem. Miał zaciśnięte pięści, wzburzoną postawę i minę, która wskazywała na niemiłą wymianę zdań. Nie wiedziałam, o co mogliby się kłócić, wydawali się raczej... zgranymi partnerami... Ale John mógł mieć pretensje, to oczywiste.
           Wręcz błagałam o powrót na Baker Street, lekarz pewnie chciał mnie przywiązać do łóżka, bo już zaczynałam spacerować po szpitalu oraz poza jego terenem. W końcu John przyszedł do mnie pewnego piątkowego wieczoru. Ale nie był sam - z Sherlockiem.
Byłam już ubrana, więc wystarczyło mi wstać, odczepić się od tych wszystkich rurek i kabelków, po czym ubrałam płaszcz, zawiązałam szalik wokół szyi i uśmiechnęłam się do nich.
John odwzajemnił grymas, a Sherlock nadal stał z rękami splecionymi za plecami, obserwował mnie uważnie.
Musiałam wyglądać inaczej, przeglądałam się wczorajszego wieczora w lustrze i widziałam, jaka byłam blada. Zwykle nie używałam makijażu oprócz podkreślenia oczu, ale on  brak eyelinera lub cienia musiał zauważyć. Do tego włosy nie chciały się mnie słuchać, były roztrzepane i wydawały się żyć własnym życiem.
Bez słowa wyszliśmy z pomieszczenia, potem podpisałam tylko formalności i mogłam wreszcie wyjść. Miałam dość tego wszystkiego.
Wciągnęłam głęboko powietrze tak głęboko, że znowu poczułam uporczywe mrowienie w ramieniu.
Sherlock szedł z mojej lewej strony, a John z prawej, jakby wykorzystywali mnie do odzielania siebie nawzajem. Westchnęłam, uznając, że napięty stan w... "ich związku" nadal nie minął. John próbował nie patrzeć na Sherlocka, za to sam detektyw miał zniecierpliwione spojrzenie.
Przeszliśmy przez chodnik i wyrwałam się do przodu, aby zamówić taksówkę. Za takimi małymi rzeczami tęskniłam. Czarny pojazd podjechał pod mój nos. Otworzyłam samodzielnie drzwi i wsiadłam do środka z lekkim uśmiechem, już miałam podać adres Baker Street 221B, gdy John wpakował się do środka i mi przerwał:
-Nie, Amelio, jedziemy gdzie indziej.

sobota, 11 października 2014

Rozdział 3


Witam!
Tutaj znowu ja.
No bo któżby inny?
Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, iż tak długo to trwało.
Teraz energia i wena mnie rozpiera.
Ale wcześniej było z tym słabo.
Mam wielką prośbę o zostawienie komentarza z opinią.
Albo chociażby wyrazem aprobaty czy dezaprobaty.
To jest dla mnie bardzo cenne.
Mam nadzieję, że rozdział nie rozczaruje.
A raczej zachęci do czytania.
Boże, przynudzam już...
No nic to,
Miłego czytania!
======================================================================
Siedziałam przy stoliku z kubkiem kawy. Piłam ją powoli, rozmyślając nad tym, co takiego ja zrobiłam. Wczorajszy wieczór był.. dziwny. Jednak przynajmniej mogłam zostać tutaj na dłużej.
-John, mówię ci, że to niedobry pomysł. - prychnął Sherlock, przechadzając się po salonie na bosaka.
Westchnęłam, przewracając oczami, a John przeszedł przez pokój, uważnie lustrując mnie spojrzeniem.
Wczorajsza historia zniechęciła ich obydwu. Głównie Johna. Ale w sumie nic dziwnego, w końcu spałam z Sherlockiem.
Dosłownie.
John usadowił się na fotelu na przeciwko Sherlocka i wziął łyka herbaty.
Patrzył na niego jakoś tak... nieufnie. Jakby bał się, że to jakiś dowcip, jakiś nędzny żart, że Sherlock naprawdę nie żyje.
Jednak John milczał, jeśli chodziło o tą kwestię.
Zauważyłam również, że się nie wyspał. Nie posłodził herbaty, a postawił sobie cukiernicę. Poza tym miał cienie pod oczami.
-Wiem, ale powinniśmy się jeszcze zastanowić. - mruknął cicho John, jakby niechętnie. - A ty, co sądzisz na ten temat?
Zwrócił się do mnie. Rzuciłam mu krótkie spojrzenie, uważnie patrząc na jego zachowanie. Ubrał się dzisiaj zbyt elegancko, nie szedł do pracy, nie starałby się tak. Jako lekarz ważna była wygoda ubioru, a nie klasa. Zmarszczyłam nos lekko, wyczuwając lekki zapach wody kolońskiej... Włosy miał bardziej przygładzone, jednak cienie pod oczami pozostawały ciemne, a nawet ciemniejsze niż zwykle..
Idzie do terapeutki, padł wyrok.
Oczywiście, tej prawdziwej.
Uśmiechnęłam się kącikiem ust i przeszłam przez pokój, odstawiając kubek na stoliczek.
-Sądzę, że Sherlock nie ma racji. - śmiało oznajmiłam, na co sam Holmes prychnął.
Podniósł się z fotela i zrównał ze mną... A właściwie spojrzał z góry.
-Naprawdę? Zdoła pani nadążyć za mną na miejscu zbrodni?
Nie odpowiedziałam, tylko zmierzyłam go pewnym siebie wzrokiem. Detektyw, takie proste, acz niezwykłe.
-Czy naprawdę, Am....
 John chrząknął cicho, przerywając Sherlockowi, jakby próbował zwrócić na siebie uwagę.
-Sherlock, proszę ciebie, ci klienci już naciskali miliony razy, weź ją ze sobą. - powiedział błagalnym tonem. Wstał powoli i skierował się do kuchni.
Sherlock usiadł na fotelu, po jego ruchach widziałam, że się poddał
Podeszłam do wieszaka i sięgnęłam po swój płaszcz. Był on o wiele krótszy od płaszcza Sherlocka. I ogólnie inny - jaśniejszy, lekko zielony, z innego materiału. Ubrałam go szybko i zakaskałam rękawy, a Sherlock obdarzył mnie dziwnym spojrzeniem.
Zaskoczenie, zdumienie, zaintrygowanie, złość...? Trudno mi było określić.
John popatrzył na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale w końcu musiał uznać to za zbyteczne, ponieważ się odwrócił i wyszedł.
Nawet nie pożegnał się z Sherlockiem...

                                                                      ***
-Sherlo...
-Nie pamiętam, żebyśmy przeszli na "ty" - warknął detektyw.
Spojrzałam na niego ukradkowo i udałam, iż wcale mnie nie obeszło to, co powiedział. Przeszłam przez pokój, patrząc na rozwalonego na kanapie mężczyznę.
Był ubrany w piżamę ( szara koszulka, granatowe spodnie oraz szlafrok ), nogi położył na zagłówku, a głowa zwisała mu z oparcia. Włosy opadały mu na czoło, ale najwyraźniej się tym nie przejął.
Jednak ja czułam dziwną ochotę, żeby je przygładzić i poprawić tak, aby nie zasłaniały mu oczu.
-Dzisiaj rano chciałeś na mnie powiedzieć "Amelia", ale John ci przerwał. - powiedziałam pewnie. Sherlock popatrzył na mnie z zainteresowaniem.
Wstał i wyszedł z salonu. Uśmiechnęłam się do siebie i wkroczyłam na schody, wyciągając telefon.
Włączyłam przeglądarkę i wyszukałam strony internetowej Sherlocka Holmesa . Poszukałam odpowiednich spraw, przeczytałam kilka z nich i wybrałam tą najciekawszą. Sherlock, jak sam mówił, nudził się przy bzdurach.
Złapałam taksówkę, która podjechała na Baker Street akurat wtedy, gdy detektyw biegiem wyskoczył z mieszkania. Wpadł do pojazdu i szybko podał adres. Wsiadłam za nim, bardziej spokojnie i uśmiechnęłam się uspokajająco do kierowcy, ponieważ miał wystarszoną minę.
-Przeczytaj mi jeszcze raz treść prośby o rozwiązanie sprawy. - mruknął do mnie Sherlock w trakcie jazdy i wyjrzał przez okno.
Zerknęłam na niego, ale nie zauważyłam nic nowego, oprócz tego, że oparł podbródek o dłoń, przesunęłam palcem po ekranie i ujrzałam przyjętą sprawę.
- Panie Holmes, słyszałam z mężem, że jest pan świetnym detektywem, więc prosimy o pomoc. Policja już nie daje rady. Mówi, że moja córka sama uciekła, jednak...
-Wolniej.
Przewróciłam oczami.
-... Jednak my wiemy, że ona nie mogła sama uciec. Moja siedemnastoletnia córka została sama w domu, zamknięta, nie miała klucza. Gdy wróciliśmy z mężem, nie było jej w domu, zniknęła. Bez żadnej wiadomości. Prosimy o kontakt.
Skończyłam czytać, jak prosił Sherlock ( właściwie rozkazał ) wolniej, i położyłam rękę z telefonem na kolanach. Mężczyzna zaczął mruczeć coś niezrozumiale pod nosem, mrużąc oczy. Przytknął dwa złożone razem palce do skroni i ucisnął lekko.
-Chłopak.... Emm.... Maniak.... Bezbronna.... - Nabrał powietrza do płuc, jakby go olśniło. - PORWANIE.
To były jego ostatnie słowa, jakie usłyszałam, zanim otworzył drzwi od pojazdu i wyskoczył z niego. Miał szczęście, że akurat były czerwone światła.
-Sherlock! - syknęłam. - Gdzie ty...
Jednak nie odpowiedział mi nic. Widziałam tylko jego płaszcz trzepoczący na wietrze. Zmierzał do parku. Tylko po co?
Zmarszczyłam brwi i prędko za nim wyleciałam. Nie mogłam pozwolić na to, żebym nie brała udziału w sprawie. Zależało mi na tym... Dziwnie pociągało, czułam jak krew szybko pulsowała mi w żyłach na samą myśl o rozwiązaniu zagadki morderstwa...
Dotychczas opisywałam to tylko w swoich książkach, a przeżycie czegoś takiego naprawdę było jeszcze bardziej podniecające.
Serce waliło mocno, gdy czytałam sprawy. Różne problemy różnych ludzi. Interesujące, ale czasem całkowicie nudne.
Taksówkarz krzyknął za mną, ale ja nawet się za nim nie obejrzałam, w biegu wrzuciłam telefon do kieszeni i po chwili dogoniłam Sherlocka.
Zatrzymał się na środku parku i rozglądał się, przeskakując z nogi na nogę.
-Wyszukaj na jakimś portalu społecznościowym imię tej dziewczyny i zobacz, jak na imię jej chłopakowi. - polecił szybko.
Działałam naturalnie. Wyciągnęłam telefon i zrobiłam to, co kazał.
-Robert Hallison.
Detektyw w ogóle nie zareagował na moje słowa, tylko zaczął iść dalej... Aby złapać taksówkę na drugim końcu parku.
Nie mogłam pojąć. Nie tylko tej głupoty, ale i jego samego.
Ale wkrótce miałam nadzieję się dowiedzieć, co takiego było w Sherlocku, że każdego fascynował.

                                                                         ***
- Co sądzisz? - To były pierwsze słowa Sherlocka skierowane do mnie, które nie były rozkazem, a pytaniem. Spojrzałam na niego znad ekranu telefonu.
Staliśmy w pokoju zaginionej. Sherlock szukał wskazówek.
Przez najbliższą godzinę przeszukiwałam internet w poszukiwaniu informacji na temat owej dziewczyny, rozmawiałam nawet z jej rodziną, podając się za pomocnicę Holmesa.
Możliwe, iż to usłyszał i po prostu nie zaprzeczył, albo nie usłyszał i żył w nieświadomości, iż kontaktowałam się z klientami.
Sądziłam jednak, że o tym wiedział. Przecież ich widział.
Ale na "dzień dobry" nie odpowiedział.
Zmarszczyłam brwi, podeszłam bliżej mężczyzny i spojrzałam na niego pytająco. Patrzył na rozmiętą pościel na łóżku.
-Na jaki temat? - zapytałam, chcąc aby rozwinął myśl.
-Co się stało, gdzie uciekła, jak uciekła i czemu uciekła. - mówił szybko. - Jeżeli w ogóle to zrobiła.
Zmarszczyłam brwi.
-Myślisz, że została porwana? - zapytałam. - Z zamkniętego domu?
Sherlock zrobił kółko wokół własnej osi, unosząc powoli ręce w górę. Obserwowałam go z ciekawością, wszystko, co robił było bardzo dziwne, ale podążałam wzrokiem tam, gdzie padło jego spojrzenie i zauważyłam kilka interesujących rzeczy.
Okno było zamknięte, ale niedokładnie. Widziałam rysy od paznokci na klamce. Dziewczyna musiała zamknąć je pospiesznie... Na przykład widząc kogoś za oknem.
"Albo po prostu było jej strasznie zimno", podpowiedziała druga część mojego mózgu.
Parsknęłam, a Sherlock spojrzał na mnie dziwnie, co zignorowałam.
Bez słowa, wypadłam z pokoju i ruszyłam na dół. Drzwi wejściowe miały rysy tam, gdzie był klucz. Wyglądały na niedawno zrobione, było ich aż w nadmiarze. Sherlock obserwował mnie bacznie, każdy mój krok, każdy ruch, czułam satysfakcję, że mi nie przerywa.
Fałdy na dywanie prowadziły bardziej w lewo na południowy - zachód, co mogło wskazywać na szarpaninę, zwykle oznacza jakiś konflikt... Dostrzegłam przezroczystą wazę z plasikowymi kulkami w środku. Dwie dostrzegłam również w kącie za taboretem, na którym owe naczynie stało.
Uśmiechnęłam się do siebie, po czym odwróciłam się do Sherlocka.
-Chłopak ją porwał. - orzekłam.
Sherlock kiwnął głową, ale był lekko zaskoczony.
-Zgadza się. - skwitował.
Wyciągnęłam telefon i odszukałam adresu chłopaka, zapamiętałam go, po czym wyszłam z domu. Sherlock z dziwnym wyrazem twarzy opuścił miejsce zbrodni po mnie.
   
                                                                      ***
Nim się obejrzałam, byliśmy przed domem podejrzanego. Sherlock zadzwonił po Lestrade'a, ale ten nie odbierał. Byliśmy skazani na mężczyznę, którego Sherlock określał mianem "idioty" . Niedługo po zadzwonieniu okazało się, że to Andreson.
-Sherlock, co ty znowu pieprzysz? - zapytał oburzony mężczyzna, na co detektyw tylko westchnął, jakby przerabiał to już miliony razy. Poprawił swój szalik, postawił do góry kołnież i odwrócił sie od niego.
-Po prostu go zaaresztuj. - powiedział, odchodząc w stronę domu.
Andreson na szczęście zaparkował, w sumie za moją poradą, radiowóz dalej od budynku, więc nikt nie mógł się domyślić, że policja tu przybyła. O ile Andresona można było nazwać policjantem. Za bystry to on nie był.
Poszłam za Sherlockiem, rozglądając się dookoła. Wciągnęłam zimne, wieczorne powietrze, rozkoszując się dziwnym, ale przyjemnym klimatem. Robiło się już ciemno, jednak kompletne ciemności zapadnął za około 5 godzin. Sherlock nacisnął klamkę bez zbędnych gierek.
Zamknięte.
Nic dziwnego, że się nie udało, ale nie martwiłam się, gdyż miałam sposób.
Uśmiechnęłam się zadowolona, że brałam udział w lekcjach otwierania drzwi bez klucza za pomocą drucików, co było bardzo przydatną umiejętnością. Popchnęłam Sherlocka lekko w bok, a on nabrał z zaskoczeniem powietrza do płuc.
-Przesuń się, mistrzu. - zaśmiałam się pod nosem, czując dziwny przypływ dobrego humoru.
Schyliłam się i, wyjąwszy z kieszeni drucik, kilkoma sprawnymi ruchami pozbyłam się przeszkody, jaką były drzwi.
Jedyne, co mi nie pasowało, to brak zapewnienia o bezpieczeństwie.
Przeklinałam się, że nie mam broni, żadnej chociaż kurtki kuloodpornej... Nie wiadomo, jakim typem psychopaty był ten chłopak, mógł mieć pistolet, to bardzo prawdpodobne.
Uchyliłam drzwi, a Sherlock patrzył na mnie z osłupieniem. Chyba pierwszy raz w życiu. Czułam napięcie, jednak ze spokojem wkorczyłam do środka.
A Sherlock za mną.
W mieszkaniu wydawało się być ciemniej niż na dworze, rolety były pozasuwane, okna zamknięte szczelnie... Do tego bardzo dziwnie tu pachniało - dużą ilością płynów dezynfekujących zmieszaną z waniliowymi świeczkami zapachowymi.
Przeszłam przez hol, z którym wszystko było w porządku, lecz gdy wkroczyłam wraz z Sherlockiem do salonu, ujrzeliśmy pobojowisko, a ja właśnie skupiłam się na tym bałaganie.... To był wielki błąd.
Chłopak porwanej był w tym pokoju. I... Jak zwykle miałam rację.
Przeszłam na środek pokoju, szukając wskazówek i śladów, gdy nagle...
-Stop! - usłyszałam głos Sherlocka w ostatniej chwili.
pif
Ale nie było paf.
Poczułam uścisk, okropny uścisk. Na początek to było dziwne. Jakby ktoś mi ciągle nabijał siniaka w tym samym miejscu, a on w sekundę znikał... Ale w końcu pocisk przedziurawił mięśnie. I wtedy zaczęło się piekło.
Nie usłyszałam nic, poza mnóstwem odgłosów wystrzałów.
Co jeśli Sherlock również oberwał kulką?
Co jeśli ja jeszcze raz zostałam trafiona?
Co jeśli....?

sobota, 27 września 2014

Rozdział 2


To znowu ja.
Nudny ten rozdział, moim nieskromnym zdaniem.
Mam chociaż nadzieję, że końcówka zaskoczy.
Powinna przynajmniej.
Proszę o wyrażenie swojej opinii w komenatarzu.
Przepraszam za wszelkie błędy, postaram się je poprawić.
Ale wtedy, gdy mój mózg będzie znów działał.
Miłego czytania!
======================================================================
                                                       Wybiegłam za Sherlockiem z budynku. Trudno mi było za nim nadążyć, gdy już się rozpędził, jednak jakimś sposobem go dogoniłam.
-Jesteś detektywem - wydyszałam, uznając po chwili, że mogło to brzmieć jak pytanie, którym oczywiście nie było.
Sherlock na mnie nie popatrzył, tylko dalej szedł przed siebie za Gregiem, który wydawał się być lekko zdenerwowany.
-To stwierdzenie czy pytanie? - Skubaniec jeden... Przygryzłam wargę, równając się z nim. Teraz szliśmy w tym samym tempie. Spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy i kiwnął głową na potwierdzenie moich słów. - Bardzo błyskotliwa dedukcja. Ale wiem, że stać panią na więcej, czytałem pani książkę.
Zmarszczyłam brwi i nic nie odpowiedziałam, bo już dotarliśmy na miejsce. Syreny karetki od jakiegoś czasu dawały się we znaki, ale teraz, na szczęście, ucichły. Rozejrzałam się dookoła uważnie, oceniając sytuację.
Trochę krwi na bruku... Chyba nic poważnego się nie stało, ponieważ nie było policji. Inaczej mielibyśmy kłopot.
Greg pomachał ręką do mężczyzny wychodzącego z karetki i do niego podszedł. Sherlock również.
Ja postanowiłam odnaleźć Johna, więc przeszłam na sam środek skweru. Powietrze było przesiąknięte deszczem, a ja bardzo lubiłam taki zapach, do tego wilgotne ściany z kostki nadawały dziwnego, acz niezwykle tajemniczego klimatu.
Doktor stał oparty o mur. Zrobiłam w jego stronę kilka odważnych kroków, lecz gdy byłam już bliżej, zwolniłam i postanowiłam go do siebie przekonać. Teraz, po powrocie Sherlocka, mógł nie chcieć mnie, lub po prostu nie mieć miejsca w swoim domu. A przecież tego potrzebowałam.
John podniósł na mnie wzrok. Stanęłam obok niego i zaczęłam obserwować.
Oddychał głęboko. Mrugał bardzo często. Rozszerzone źrenice. Dużo adrenaliny.
Miał ranę na głowie, ale nie głęboką, na szczęście. Najwidoczniej mało go obchodziła. Wyciągnęłam chusteczkę z kieszeni i mu ją podałam.
-Nie chcesz przetrzeć tej rany? - zaproponowałam.
Spojrzał najpierw na mnie, potem na moją dłoń. Wyglądał tak, jakby chciał i miał zamiar odpowiedzieć, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobił.
Odwrócił ode mnie wzrok i wpatrzył się w detektywa rozmawiającego uważnie z funkcjonariuszami policji, którzy pojawili się tu znikąd.
A jednak coś poważnego się stało.
Przygryzłam wargę i sięgnęłam po kosmyk włosów, aby wsadzić go za ucho. Klepnęłam się w kieszeń płaszcza, sprawdzając, czy nadal mam tam dokumenty.
-Weź to - Wcisnęłam Johnowi w rękę chusteczkę, dając do zrozumienia, że mało mnie obchodzi, czy ma ochotę, czy nie, rana musi być oczyszczona.
I ruszyłam w stronę tej "grupki", bo coś czułam, że John mógł zostać aresztowany.
Sherlock był w trakcie jakiejś dyskusji, zapewne skutecznej, jednak im przerwałam. Uznałam mój sposób za lepszy.
-Dobry wieczór - powiedziałam, udając zatroskaną kobietę, jak najlepiej umiałam. - Jestem tutaj, aby dowiedzieć się czy John Watson poniesie jakąś karę w owej sprawie.
Głupiutka kobietka, nie ma nic lepszego, aby nabrać mężczyznę. Sherlock zmarszczył brwi, ale nie przerywał, uznawając, iż może potem wtrącić coś i uratować sytuację.
Funkcjonariusz poprawił czapkę, wymienił spojrzenia z Gregiem i zwrócił się do mnie.
-Dwie osoby poniosły przez niego szkod...
-To był wypadek! - przerwał mu krzykiem Sherlock.
Spojrzałam na niego, ukrywając z trudem zdumienie.  Był dziwny. I niesutannie rzucał spojrzenia Johnowi. Martwił się. Zignorowałam go i oczami przekazałam, aby funkcjonariusz kontynuował.
-Grożą mu nawet 2 miesiące więzienia.
Naprawdę? Nie mają kogo za kratki ładować?
Westchnęłam, sprawiając wrażenie bardzo zmartwionej.
-Proszę zrozumieć, John miał problemy, nadal boryka się z nimi, ja jestem jego kuratorką. - Wyciągnęłam z płaszcza dokumenty i pokazałam mężczyźnie z nieporadnym uśmiechem.
Podchwyciłam spojrzenie Sherlocka. Patrzył na mnie tak, jakby mi odbiło. Ale chyba rozumiał, bo milczał. Funkcjonariusz kiwnął głową i potarł czoło wierzchem dłoni, wzdychając, jakbym stworzyła nowy problem.
-Dobrze... Pozwoli pani, że skontaktuję się z komendantem i zaraz porozmawiamy.
Uśmiechnęłam się i kiwnęłam ochoczo głową, składając dłonie razem.
-Och, oczywiście, oczywiście!
Kiedy odszedł z Gregiem do osobowego samochodu, który miał uchodzić za policyjny, westchnęłam i zaśmiałam się cicho.
-Boże... Co za idiota.
Sherlock mruknął coś niewyraźnie. Brzmiało to jak potwierdzenie, a może nawet pochwała...
Zerknęłam na niego ukradkiem, lecz głównie obserwowałam tego funkcjonariusza. Rozmawiał przez telefon. Spokojnie, ale stanowczo argumentował i gestykulował zdecydowanie za dużo. Konkretnie dobierał słowa, słyszałam trochę dialogu... Pochodził ze Szkocji. Skończył filologię angielską. Nie miał ani żony, ani dziewczyny.
Zająknął się, gdy przechodziła obok niego jakaś fukcjonariuszka.
Czyli się zauroczył... Uniosłam z satysfakcją kącik ust.
Już wiedziałam, że się uda.
-Idź z Johnem do domu. Musicie porozmawiać - zwróciłam się do Sherlocka. Spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
-Dziwne jest to, że nawet pani nie znam, lecz mam ochotę wykonać pańskie polecenie. - burknął głosem bez emocji.
Zerknęłam ukradkowo na Johna, który patrzył w naszą stronę tęsknym wzrokiem.
-To wcale nie dziwne. - oznajmiłam, a Sherlock prawie się uśmiechnął. - To John.
Sherlock, najwyraźniej rozumiejąc moją aluzje, odwrócił się i ruszył w stronę doktora.
Postanowiłam ich poobserwować, ale niestety moją głowę zajęły inne myśli.
Skąd ten mężczyzna tyle o mnie wiedział?
Przecież... Nie mówiłam nikomu o sytuacji w domu. Ani dlaczego uciekłam.
To jakiś pieprzony geniusz. Albo agent CIA...
Sherlock i John wrócili na Baker Street, gdy ja omawiałam sytuację z funkcjonariuszami policji. Miałam ochotę też tam się wybrać, ale musiałam dać im czas, aby porozmawiali.
Czułam się rozerwana, zmieszana i nieporadna. Byłam nastawiona na to mieszkanie, nie spodziewając się takiego biegu zdarzeń. Pani Hudson zapewniła, że będę tam mieszkać, ale... Ale co z Sherlockiem?
Może Sherlock nie będzie tam mieszkać? Ale czemu nie miałby?
Żałowałam, że nie znałam łączących ich relacji.... Johna i Sherlocka. Ale... Jeśli miałabym poznać, wystarczy się zapytać. A jedyne osoby, które były osiągalne dla mnie i znały ich dość długo, to pani Hudson i Greg Lestrade.
Musiałam to wykorzystać w jakiś sposób, nawet jeśli wiele to nie wniesie.
Funkcjonariusz powiadomił mnie, że na razie mogę wrócić do domu, ale pozostaniemy w kontakcie. Greg gdzieś zniknął... Wróciłam więc na Baker Street.
Kobieta była u siebie w mieszkaniu, popijała herbatę, siedząc przy stoliku. Jej dłoń nieustannie pukała o blat. Lakier był już zdarty. Zmywała naczynia, żeby czymś się zająć. Greg odprowadził ją tutaj, musiał, ale nie chciał rozmawiać...
Zapukałam o ramę drzwi, ona popatrzyła na mnie i tak się zaczęło.
Dowiedziałam się tego i owego. O tym, jak się tutaj wprowadzili. Sherlock był niesamowity i rozwiązywał wszelkie zagadki z precyzją i łatwością. To mnie zaintrygowało...
Genialny detektyw umarł w tym samym dniu, co moja matka.
Mogło to nie mieć ze sobą nic wspólnego, ale co jeśli jednak miało?
Co jeś...
Nie, stop, za dużo gdybania.
                                                             Po rozmowie z panią Hudson byłam pewna, że Johna i Sherlocka łączy coś więcej niż przyjaźń.
Ale to mi nie wystarczało. Potrzebowałam dowodów.
Zakradłam się po cichu na piętro. Nie słyszałam żadnego dźwięku oprócz swojego oddechu. Było ciemno, jednak spod szpary w drzwiach sączyło się wątłe światło i oświetlało mi drogę. Stanęłam przed drzwiami i  na nie naparłam, uchylając lekko. Zajrzałam do środka, ale że nikogo nie zobaczyłam, wsunęłam się do środka i rozejrzałam.
Bałagan, który był większy niż wcześniej. Co tu się działo?
Moje oczy wychwycały wszystkie szczegóły, a mózg przetwarzał, pamiętając każdy element, każdą rzecz różniącą się do poprzednich.
Stoczyli bójkę. Sherlock oberwał znowu, ale tym razem w szczękę. John posadził go na kanapie i przyniósł lodu. No tak... Dopadło go poczucie winy. Rozmawiali przez około 3, nie, jednak 5, minut. Potem...
Zatrzymałam wzrok na dziwnym wgnieceniu na kanapie i pogniecionej poduszce. Zmrużyłam oczy.
Oni... Pokręciłam głową, marszcząc brwi.
Lepiej sprawdzić, niż gdybać, poprawiłam się w myślach.
Jeszcze raz przelustrowałam pokój, ale nie zauważyłam nic, co mogłoby zmienić moje poglądy na dany temat. Przełknęłam ślinę i zdjęłam płaszcz oraz nadmiar ubrań wierzchnych. Niepotrzebnie by tylko hałasowały. Przy okazji ściągnęłam buty. W samych skarpetkach nie wydawałam żadnego dźwięku.
Skierowałam się więc w stronę części sypialnianej. Bezszlestnie stawiałam kroki i byłam coraz bliżej pierwszych drzwi. I wtedy zaczynałam słyszeć już jakieś odgłosy, jednak udawałam, że ich nie ma, gdyż mój umysł zaczął sobie obrazować przyczyny niektórych z nich.
Stanęłam przed drewanianym wejściem. Zwykłe, białe drzwi, nic specjalnego, oprócz tego, że były lekko obdarte i widocznie często zostawiane szeroko otwartymi.... Należały one do Sherlocka, jak i cały pokój. To oczywiste. Oczywiste było również to, iż postanowiłam tam wejść.
Nacisnęłam klamę i bez problemu dostałam się do środka. Nikogo tam, dzięki Bogu, nie było. A więc John i Sherlock musieli być razem na górze.
Albo się kłócili, albo dyskutowali.
Nie zamierzałam się w to zagłębiać.
Zacisnęłam wargi i rozejrzałam się. Widać, że nikt dawno tu nie zaglądał, ponieważ panował tu zbyt idealny porządek. Oczywiście, oprócz kurzu.
Byłoby tu bardzo jasno, zwłaszcza ze względu na kremową wykładzinę i tapety, gdyby nie zasunięte dokładnie zasłony i zgaszone światło.
Na prawo od drzwi wisiała Tablica Mendelejewa, inaczej układ okresowy, a kilka kroków dalej dostrzegłam kontur wielkiej szafy z podłużnym lustrem.
Ten pokój nic mi o Sherlocku nie powiedział. A jeśli miał, to musiałam naprawdę bardzo się opierać...
Na widok wygodnego łóżka, poczułam natychmiastowe zmęczenie.
Była już późna godzina, a ja ostatnio prawie w ogóle nie spałam przez ciągłe koszmary.
Bez myślenia rzuciłam się na łóżko, nie patrząc, ani nie zwracając uwagi na nic.
Prawie od razu zasnęłam, nawet nie narzucając na siebie kołdry.
Jednak koszmary dały o sobie znać, nie opuściły mnie nawet tutaj. W nocy obudziłam się z krzykiem. Cała dygotałam i nie mogłam tego powstrzymać. Poczułam coś na ramieniu, ale nie zwróciłam na to uwagi, bo było mi cholernie zimno. Chciałam przyciągnąć do siebie kołdrę i się nią nakryć, ale coś stanęło mi na przeszkodzie. A raczej ktoś.

piątek, 26 września 2014

Rozdział 1


Witam.
To znowu ja.
Po przeczytaniu bardzo proszę o opisanie swoich uczuć w komentarzu.
Zwłaszcza wylewnie, uwielbiam wykrzykniki.
Miłego czytania.
Dżim!
======================================================================
                                                -Greg? Greg Lestrade? – wydusił. – Co ty tu robisz?

Jego twarz była tak zdumiona, że aż parsknęłam śmiechem. Jednak miał w oczach ból. Tak jakby ten mężczyzna przywrócił dobre wspomnienia, które sprawiały, że cierpi...
Mężczyzna, który przed chwilą wkroczył do pomieszczenia, obdarzył go przelotnym spojrzeniem. Uśmiechnął się, ale bez przekonania.
-Hej – mruknął tylko. – Przyszedłem po stare akta sprawy… Zostałem na nowo zatrudniony. Wiesz, zwolniono mnie z pracy po całej aferze z Sherlockiem…
Greg ostrożnie wymówił to imię, obserwując reakcję Johna, jakby ten miał mu za to przywalić w twarz. Jednak były żołnież stał wyprostowany, nagle jego twarz nic nie wyrażała.
Za to ręce miał zaciśnięte w pięści.
-Rozumiem.
Zrobił gwałtowny ruch, krocząc na środek pokoju. Pani Hudson podeszła za nim, układając jakieś papiery i podając je Gregowi.
Przez chwilę panowało lekkie zamieszanie, wpatrywałam się w nich, próbują wywnioskować coś przydatnego z ich zachowania.
                      Greg pakował dokumenty do teczki, doktor Watson grzebał zawzięcie, nie patrząc gdzie, a pani Hudson mu w tym nieporadnie „pomagała”, układając czasami jakąś zwaloną figurkę i biadoląc nad tym kurzem i nieporządkiem.
Rzeczywiście, najczyściej tu nie było.

Ze względu na sytuacje, pozwoliłam sobie się rozejrzeć po mieszkaniu. Tapety były w ładne, czarno-białe, monarchinie wzory. Kilka metrów od ramy drzwi widniał obraz czaszki oraz, może z trzy łokcie dalej, jakby nasprejowana, uśmiechnięta buźka. Widać było po niej ślady nabojów.
Zobaczyłam ładny kominek, ale bardzo zakurzony. Domyśliłam się, że nikt dawno tu nie sprzątał. Może od czasu do czasu pani Hudson. 
     Po obu stronach kominka stały fotele. Jeden – ten z lewej-  o wyblakłym, szkarłatnym kolorze z poduszką z flagą Anglii, a drugi był szary z metalowym szkieletem. 
John rzucał mi ukradkowe spojrzenia. Nic dziwnego. Nadal zastanawiał się, kim jestem i dlaczego tu jestem. Do tego prosto z mostu oznajmiłam, że będę z nim mieszkać... Mogło to być dziwne, ale lubiłam być stanowcza.
Tak się rozglądając, zauważyłam dziwne ruchy Grega. Sztywne. I takie niepewne. W takiej sytuacji, to w sumie nic dziwnego, ale i tak wydawało mi się to podejrzane...
Spojrzenia Johna zainteresowały Grega, który nagle zwrócił na mnie uwagę. Zmarszczył brwi i zerknął na grzebiącego w papierach mężczyznę.
-Kim jest ta kobieta? - W jego głosie słychać było zdenerwowanie.
Co pana tak stresuje, panie Lestrade?
John udał, że nie wie, o kim Greg mówi i uniósł z
 lekkim zdumieniem głowę. Wpatrzył się we mnie z cichym westchnieniem.
Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale go wyprzedziłam. Ustawiłam się niby z obojętnością, ale zachowałam dumę, i prześwietliłam Grega wzrokiem.
Miał ścięte na krótko włosy, prześwitujące siwizną. Jakby nie miał ochoty, ani czasu ich układać lub o nie dbać. Trochę zmarszczek, opalony, miał wory pod oczami i troszkę zarostu, który wymagał natychmiastego zgolenia.
Chociaż mężczyzną był bardzo przystojnym.
-Jestem jego nową współlokatorką. – oznajmiłam, na co John ponownie westchnął, a Greg był równie zdziwiony, jak on na początku. Pani Hudson się nerwowo zaśmiała.

Podeszła do mnie, podskakując na małych obcasach i, stanąwszy obok mnie, objęła ramieniem opiekuńczo.
-To jest Amelia Crowe. Pomyślałam, że Johnowi przyda się towarzystwo - Uśmiechnęła się ciepło do doktora. Rzuciłam spojrzenie Gregowi. Trudno było opisać jego minę. Był... zdezorientowany.
I gotowy do wyjścia.
Czemu mu się tak śpieszyło?
A John znowu wciągnął powietrze do płuc. Podszedł powoli do kobiety i popatrzył jej w oczy, kompletnie mnie ignorując. Ja w sumie też go ignorowałam, obserwowałam policjanta.

-Pani Hudson... Rozumiem, że pani się stara, że o mnie dba, ale ja nie mogę tu zostać. Po prostu... - Przymknął oczy, znowu westchnienie.
Zmarszczyłam brwi. Nie mogłam zrozumieć, co mu tutaj nie pasowało. Trochę się ogarnie, wyrzuci to i owo... A mieszkanie będzie jak nowe.
Zanim ktokolwiek zdołałby cokolwiek zrobić, Greg kaszlnął głośno, zwracając na siebie uwagę.
Jego mina wyrażała bardzo dużo. Strach, zażenowanie, smutek, ale i dziwne podniecenie.
Moją uwagę zwróciła druga osoba. Osoba, która stanęła obok Grega.
Coś mi mówiło, może niewierzące milczenie Johna, że to był Sherlock Holmes.
Pani Hudson pisnęła lekko i chyba zasłoniła usta ręką w niedowierzaniu.
Greg zaśmiał się żałośnie.
Czyli... Sherlock nie umarł... Ale... Uciekł? Zaginął?
Obserwowałam sytuację.
-Witaj, John - powitał go całkowicie zwyczajnie mężczyzna. Miał bardzo głeboki głos, na pozór spokojny, ale słychać było w nim podejrzaną nutę.
Jego spojrzenie padło najpierw na mnie, przejechał po mnie wzrokiem, ale nie ściągnął przez długi czas.

Był blady, ale miał dosyć ciemne, bardzo odznaczające się śińce pod oczyma. Określiłabym to jako kilka nieprzespanych nocy. 
Sherlock miał mahoniowe, kręcone włosy, aż zbyt idealnie ułożone, wydatne kości policzkowe, które lekko zanikały w jego podłużnej twarzy, lecz światło na niego padające dosyć konkretnie je uwydatniało. Jego jasnoniebieskie oczy wydawały się rozbiegane, ale i dziwnie skupione. Był wytwornie ubrany. Gładki na twarzy. Posiadał nowy garnitur, który był luźniejszy niż poprzedni, bo jego ruchy były najwyraźniej przyzwyczajone do ciaśniejszych ubrań.
I do tego płaszcz. Płaszcz miał naprawdę wytworny. I... Wydawał się być stary. Nosił już go przedtem.
-Kim jest ta kobieta, John? - zapytał, jakby nic go w tej chwili nie interesowało, tylko to, czy może mnie i Johna "coś" łączy.
Uniosłam jeden kącik ust i zerknęłam na doktora.
Przełknął ślinę.
-Sher... Sherlock? - wydusił, głęboko oddychając. Popatrzył nagle na Grega. Jego oczy zalśniły łzami, ale najwyraźniej je zdusił. - Wiedziałeś? I nic mi... Mi nie powiedziałeś?
Greg chciał powiedzieć coś, wytłumaczyć się, ale John szybko podszedł do Sherlocka i wymierzył mu cios.
-TY ŻYJESZ?!
Trafił w nos. Buchnęła krew. Sherlock nie był przygotowany. Krzyknął lekko zaskoczony, ale kiedy John znowu spróbował go uderzyć, był gotowy.
Sherlock zablokował jego pięść otwartą dłonią..
I jeszcze raz John zamachnął się ramieniem. Patrzyłam na to zdumiona, to była przedziwna scena.

Wyczuć można było wiele sprzecznych emocji.
Szczęście, smutek, ból, niedowierzanie, tęsknota... I wiele innych.
Kolejny zamach na zdrowie i twarz Holmesa, ale nieudany. Pięść Johna zetknęła się z wnętrzem dłoni Sherlocka.
-John... Przestań, przecież już jestem. Jestem żywy. Nie roztrząsajmy tematu - westchnął żałośnie mężczyzna.
Głowa doktora poleciała w dół. Pewnie, aby zakryć łzy i ból. Nie chciał okazywać tego Sherlockowi.

Ale i tak widziałam, że po policzkach Johna poleciała łza. Poczułam dziwne współczucie. Chociaż ich nie znałam, natychmiast poczułam do nich sympatię. Coś ścisnęło mnie za serce.
Nie mogłam robić nic innego, niż tylko tak stać i patrzeć. Greg sterczał z winą wypisaną na twarzy, a pani Hudson stała zmieszana, płacząc.
-Słucham? - zapytał John z rozbawieniem. - Czyli nie obchodzi ciebie to, co ja przeżywałem? - Jego oczy aż krzyczały. - Pozwoliłeś mi myśleć, że... Że nie żyjesz.
Słychać było cichy, żałosny jęk. Należał do pani Hudson, ale nie skrępowałam się, aby na nią spojrzeć, bo John otworzył na powrót oczy.
-Sherlock, jak mogłeś? Wracasz nagle, nic nie mówiąc, gdy ja... - zapytał John drżącym głosem, ale nadal nie spojrzał Sherlockowi prosto w twarz.- Po prostu... Jak?
Sherlock wziął głęboki oddech. Widać sformuowanie odpowiedzi sprawiało mu trudność. Był zirytowany i taki specyficznie smutny.
-John, zrozum, że nie miałem innego wyboru. Musiałem umrzeć, żebyś.. Żebyście wy wszyscy... - Słowa ugrzęzły mu w gardle. Patrzył na Johna. Właściwie na czubek jego głowy.
Nadal ściskał jego pięści.
-Sherlock.... Ty bezczelny dupku... - wysyczał. - Jak mogłeś mi to zrobić? Nam? Jak?
I wtedy na niego popatrzył. Nie umiałam ocenić, co teraz było najbardziej bolesne.

Widok Sherlocka czy Johna...
Przełknęłam ślinę. Nie spodziewałam się takiego czegoś...
Sherlock przymknął powieki i ze spokojem przyjął te słowa. Puścił Johna. I, jakby nagle przypomniał sobie o krwiawiącym nosie, wyciągnął głowę do tyłu i złapał się za niego.
John kiwnął głową z rozbawieniem, jakby właśnie w głowie tworzył plan zamordowania Sherlocka.

Och, ironio...
Wyszedł powoli z pokoju. Po chwili rozległ się trzask frontowych drzwi.

-Co to, do cholery, było? - zapytał Greg, zwracając się do Sherlocka. - Miałeś to inaczej rozegrać!
Sherlock przewrócił oczami i rzucił ukradkowe spojrzenie policjanowi.

-A ty miałeś wyjść, nie obijać w bawełnę - Skinął na mnie. - Tej kobiety nie miało tu być. A John miał...
-Miał się zacząć śmiać, bo właśnie, cholera, zmartwychwstałeś jak jakiś Jezus?! - przerwał mu krzykiem Greg. Był widocznie zdruzgotany.
Ludzie robią głupie rzeczy pod wpływem złości.
-Wiem, Sherlock, miałem Ci pomóc w powrocie. Razem z Molly - Westchnął. - Ale nie mogę patrzeć, jak robisz coś... coś takiego!
Pani Hudson nagle głośno zapłakała i wybiegła z pokoju.
Sherlock nawet na nią nie popatrzył, a Greg, widząc, że jego słowa nie docierają do mężczyzny, wyszedł za gospodynią.
Sięgnęłam do płaszcza po paczkę chusteczek, po czym wyciągnęłam jedną i podałam Sherlockowi.
Rzucił mi podejrzane spojrzenie.

-Pisarka, tak?
Zmarszczyłam brwi.

-Tak... - powiedziałam, przeciągając 'a'. - Skąd pan wie...?
Odwrócił się w moją stronę powoli. Chusteczkę zwinął w kłębek, który już nasiąkł krwią.
Wydawało mi się, czy on lekko się uśmiechnął..?
-Wiem też, że jest pani wyjątkowo spostrzegawczą osobą, że straciła pani ojca, bo myślał, że zabiła pani matkę, że miała pani w młodości problemy, gdzieś pod tym płaszczem skrywa pani tatuaż właśnie na wspomnienie tych czasów. - Udał zamyślonego i poprawił chusteczkę, rozmazując krew w kącikach nosa. - I kochasz koty.
Z wielkim trudem ukryłam zdumienie. Po prostu patrzyłam na niego bez określonego wyrazu twarzy.
Chciałam coś powiedzieć, ale bałam się, że gdybym otworzyła usta, powiedziałabym coś, czego potem bym żałowała...
Sherlock uśmiechnął się półgębkiem, a z jego ust wypadło ciche "och, tęskniłem za tym".
Nagle Greg wparował do mieszkania.
-Sherlock, jest sprawa, chodź tu. Chyba John kogoś zamordował.
Holmes uśmiechnął się do mnie bezczelnie, po czym odwrócił, jakbym nagle przestała istnieć, przeszedł przez pokój do drzwi i wyrzucił zakrwawioną chusteczkę do kosza.
Od razu wiedziałam, że nie będzie z nim nudno.