Witam.
Dzisiaj urodziny ma bardzo specjalna osoba.
I dla niej jest ten rozdział.
Dla mojego Podrusznika (WeriKjutRekina)
Ten rozdział może zawierać więcej błędów, niż powinien.
A dlaczego?
Samolot.
Oczywiście, sprawdziłam, ale moje oko mogło (musiało) coś przeoczyć.
Tak więc miłego czytania i proszę o komentarz.
Nawet najkrótszy mnie potrafi zmotywować!
Dziękuję.
Dzisiaj urodziny ma bardzo specjalna osoba.
I dla niej jest ten rozdział.
Dla mojego Podrusznika (WeriKjutRekina)
Ten rozdział może zawierać więcej błędów, niż powinien.
A dlaczego?
Samolot.
Oczywiście, sprawdziłam, ale moje oko mogło (musiało) coś przeoczyć.
Tak więc miłego czytania i proszę o komentarz.
Nawet najkrótszy mnie potrafi zmotywować!
Dziękuję.
===================================================================
-Wynoś się z mojego domu, morderczyni! - Słyszę krzyk mojego ojca, jego głos odbija się echem w mojej głowie, gdzie już trzepoczą inne słowa.
Słowa są jak sztylety i zostawiają głębokie blizny, nie do zagojenia...
-Wynoś się z mojego domu, morderczyni! - Słyszę krzyk mojego ojca, jego głos odbija się echem w mojej głowie, gdzie już trzepoczą inne słowa.
Słowa są jak sztylety i zostawiają głębokie blizny, nie do zagojenia...
"Nie jesteś już moją córką.
Jesteś psychopatką."... To sprawia, że czuję się tak, jakby mi wycięto
serce i kazano żyć bez tak ważnego narządu. Przełykam słone łzy - kiedy straciłam nad sobą panowanie?
Miałam nie płakać, to takie żałosne.
Słyszę swój własny krzyk, ale przecież
już za późno, żeby zapomnieć.
Widzę jego twarz bardzo dokładnie; pomarszczona, ale bardzo podobna do mojej. Oczy okrąglejsze niż przeciętnie, nos zadarty, usta
wydatne, ze zmarszczkami przy kącikach - po nieustannych uśmiechach. Teraz jednak nie
ma mowy o uśmiechaniu się. Patrzy na mnie swoimi czarnymi oczami jak na wroga.
-Wiesz, kim jest James? - Ostatnie
pytanie ojca, jakie pamiętam.
Kiwam głową, ale on i tak zabiera
głos, zadając mi ostateczny cios.
-Jest pieprzonym mordercą. Jak i ty.
Otworzyłam oczy z trudem, który
poszedł niestety na nic, gdyż od razu oślepiło mnie światło. Białe, jakby wręcz
zabrane z sali operacyjnej. Poczułam się przez chwilę rzeczywiście jak na
stole.
-Widzisz, Amelio, jak się kończy
buntowanie się? - Głos Jamesa rozpoznałabym wszędzie.
"Amelia" wypowiedział niechętnie, jakby coś go zmuszało. - Trzeba było mi wtedy ulec... A wtedy "tego" by nie było.
"Amelia" wypowiedział niechętnie, jakby coś go zmuszało. - Trzeba było mi wtedy ulec... A wtedy "tego" by nie było.
Poczułam jego szorstki dotyk na
swojej twarzy, dokładniej policzku, więc odepchnęłam jego rękę, zaciskając zęby. Obudziłam się z jednego koszmaru,
tylko po to, żeby potem zapaść w kolejny...
-Zawiodłam ojca - wydusiłam przez
zęby, wbijając w niego wzrok.
Gdybym go nie znała, mogłabym uznać,
że jest to zwykły człowiek o przeciętnym umyśle. Prychnęłam w myślach.
Zrujnował mi życie - doprowadził do obłędu, sprawił, że ojciec mnie nienawidzi,
zabijając moja matkę - jednak James nadal wita się ze mną uśmiechem.
Nie to, co ja.
Moriarty prychnął.
-Oh, droga Amelio, zawiodłaś więcej
niż tylko ojca.
Zacisnęłam szczękę, odwracając wzrok,
próbując sie rozejrzeć...i zamarłam.
Ciemne ściany bez obrazów, osobliwie
urządzona przestrzeń, brak pewnych mebli jak stolik czy fotel - to zbyt
znajome, żebym zapomniała, co się tu działo.
Pamiętałam to mieszkanie jako istne
pobojowisko, pole walki . Przed tym uciekałam, przed tym się ukrywałam.
Moriarty zobaczył moją minę i
wyszczerzył się. Niestety, ten człowiek już dawno stracił cechy, wykazujące na posiadanie jakichś prawdziwych, ciepłych uczuć do innych. Nie
wiedziałam czy czuć się wyróżniona, ponieważ znałam go za czasów, gdy był... bardziej ludzki.
-Nic nie zmieniałem - oświadczył. -
Za to ty zmieniłaś imię, bardzo przyziemne zachowanie. Musiałam mu przyznać rację - ta
naiwność, że gdy zmienię imię, to mnie nie znajdzie. Kłamstwo. Znajdzie mnie
wszędzie, nieważne jak będę się nazywać.
-Wolałeś tamto? - Próbowałam ukryć
drżenie rąk, zaciskając je w pięści.
Pochylił sie nade mną, a ja wstrzymałam
oddech. Lubiłam gry, ale on kompletnie stracił głowę. To nie był James, którego
znałam i...
Pająk zaplątał się w swoje własne sieci...
Pająk zaplątał się w swoje własne sieci...
-Interesujące jest to, ile mamy ze
sobą wspólnego, za to z Holmesem nic cię nie łączy.
-Gdzie on jest? - Z Moriartym lepiej
nie zaczynać grać... Bo nigdy nie skończysz.
-Na Baker Street, skarbie.
Zmrużyłam oczy i uśmiechnęłam się
bezczelnie.
-Czy to nie zbyt proste, skarbie?
Moriarty odsunął się i nagle wszystko
pociemniało, jakby ktoś zamroził słońce i nakrył je potem kloszem.
-A może to wszystko prosta iluzja,
co? - mówił, gdy moje oczy zachodziły mgłą, a jego głos rozpływał się w
przestrzeni. - Skarbie?
Pająk znalazł sobie nową ofiarę.
***
-John?! - To imię w ustach Sherlocka smakowało wyjątkowo gorzko. Zwłaszcza w owej sytuacji.
Był spętany, nie wiedział gdzie jest
i jego geniusz nie był w stanie mu pomoc. A co gorsza, nie mógł pomóc Johnowi.
-John, do cholery, odezwij się.
Sherlock nasłuchiwał uważnie, ale nic
ani nikt nie wydał żadnego dźwięku.
Znowu Moriarty z nimi pogrywał. Nawet
zza grobu.
Znowu życie Johna było zagrożone. Przez niego
- Sherlock się za to nienawidził.
Cały czas sobie wmawiał, że to Watson
potrzebuje go o wiele bardziej niż on (Sherlock tylko do spłacania mieszkania)
ale to wszystko poszło się pieprzyć i Sherlock nigdzie nie mógł się ruszyć bez
Johna. W jego prostocie tkwiła cała jego złożoność - niemożliwe. John Watson
byl dobrem Sherlockowego życia, czego sam detektyw nie umiał pojąć.
Miłość to ludzki błąd.
Nagle rozległ się dziwny dźwięk..
Jakby ktoś rozrywał metal. Kajdanki Sherlocka wylądowały z trzaskiem na ziemi,
rozpraszając jego myśli. Mężczyzna nie chciał przyznać, że z początku jego
dusza siedziała mu na ramieniu, ale dostrzegł w ciemności niewysoką postać...
-John? -zapytał Sherlock.
Ktoś stanął przed detektywem,
chwiejąc się.
-Nie. Amelia.
***
Sherlock najwyraźniej nie miał
pojęcia, co robił w starym kontenerze. Ja też nie. Ale stał za tym oczywiście
Moriarty... Wsadzanie ludzi to kontenerów było nie w jego stylu...
Spięty detektyw usiadł w fotelu z
filiżanką herbaty, ale nawet nie upił łyka. Nie było zagadką to, że całą jego
głowę zajmował John Watson. Niestety, moją również. Nie miałam pojęcia, gdzie
się znajdował...
-Moriarty uznał, że opuściłeś się w
pracy - oznajmiłam najbardziej spokojnym głosem, jakim umiałam. Usiadłam na
podłokietniku fotela Johna i upiłam trochę herbaty ze swojej filiżanki.
Holmes uniósł brew, a jego błękitne
oczy błysnęły. Tak, to oznaczało tylko tyle, że wiedział, iż jeśli nie rozwiąże
tej sprawy, Johna nigdy nie odzyska. No, przynajmniej nie bez utraty czegoś
innego.
-Niech da mi jakąkolwiek sprawę.
Nudzę się.
Sherlock nie chciał dać po sobie poznać,
jak się martwi. Przejechałam językiem po
dolnej wardze, wyczuwając, jaka jest sucha i wyciągnęłam rękę do Sherlocka.
Trzymałam w niej kopertę od nikogo innego jak Moriarty. Ciemnowłosy
prześlizgnął wzrokiem po moim ramieniu, po czym spojrzał mi w oczy. Napięłam
się lekko, ale odwzajemniłam spojrzenie.
-Ile ciebie więził?
-Po dwóch godzinach sama się
uwolniłam - skłamałam z łatwością.
Zmarszczył brwi, spoglądając na
papiery z pożądaniem, sprawiał wrażenie, jakby przymuszał się do zadawania tych
pytań.
-Rozumiem. A kto ciebie opatrzył?
- zapytał, patrząc na otwarte rany od sznurów. Zdziwiło mnie to, że wykazywał
mną jakiekolwiek zainteresowanie... I nagle mnie oświeciło - uratowałam mu
życie.
No, przynajmniej tak uważał John.
Musiał czuć się mi coś winny. Niech
mu będzie, zawsze przyda mi się ktoś, kto jest mi dłużny.
People are loyal until it seems opportune not to be.
People are loyal until it seems opportune not to be.
-Nikt.
Sherlock nadal wpatrywał się we mnie,
jakby próbował wyczytać wszystkie blizny, które mam na ciele, z mojej twarzy. Pewnie by mu się
udało, gdyby nie to, że rzuciłam mu na kolana kopertę i wstałam szybko, tracąc
z nim kontakt wzrokowy.
Sherlock milczał, czytając i
studiując to, co znajdowało się w kopercie, szeleszcząc kartkami.
Najwyraźniej uznał, że nie warto się
bać tego, iż może tam być bomba. Jak na Moriarty'ego, to byłoby zbyt
prozaiczne.
Ledwo przeszłam przez kuchnie - tak
mnie bolały żebra. Ale nie zamierzałam się skarżyć. Jak będę umierać, to
Sherlock na pewno to zauważy.
Woda w czajniku była jeszcze gorąca, więc zalałam nią nową porcję zwykłej, czarnej herbaty.
Woda w czajniku była jeszcze gorąca, więc zalałam nią nową porcję zwykłej, czarnej herbaty.
Patrzyłam zamyślona jak fusy opadają na dno kubka.
-Znasz Johna
ledwo dwa miesiące. Czemu tak się martwisz? - zapytał Sherlock, zwracając na mnie nagle uwagę.
Spojrzałam mu w oczy, z trudem
zmuszając się, aby znowu ich nie zwrócić na herbatę.
Najwyraźniej zauważył, że to już druga
herbata, a pierwszej prawie nie tknęłam...
Wyprostowałam się.
-Skąd takie twierdzenie? Nie martwię
się bardziej niż ty - "Mam cię, Sherlock". - Udajesz obojętnego, ale
Johnowi Watsonowi jak najdalej od tego pojęcia.
Kamienna mina Sherlocka nie została
zniszczona, uniósł tylko brodę wyżej.
-Oczywiście, że nie jestem obojętny.
Ale czy martwienie się mi pomoże?
Pokręciłam głową, marszcząc brwi, a mój palec zamoczył się w wodzie, jednak stłumiłam syk.
-Nie...
Chciałam coś dodać, ale Sherlock juz
wstał i zaczął na nowo mówić.
-A więc, skoro uznaliśmy już, że
troska nie jest zaletą, to możesz tu podejść.
Przesunęłam kubek po blacie i
wsunęłam go sobie w obie dłonie. Detektyw zdążył przerzucić kilka stronnic i
zaszeleścić nimi. Spuścił wzrok na swoje kolana, gdzie znajdowała się zawartość
koperty.
-Mam rozumieć, że to rozkaz?
Sherlock westchnął tak, jakbym naprawdę
go irytowała.
-Interpretacja dowolna. A teraz, na
miłość boską, chodź tutaj.
Uśmiechnęłam się lekko i podeszłam do
detektywa, maskując kuśtykanie.
Zajrzałam mu przez ramię na papiery. Znajdowały się tam zdjęcia, których wyraźnie nie widziałam, i kilka
urywków z gazety oraz sprawozdanie policyjne.
Sherlock podał mi je z niemym
rozkazem "czytaj".
Wzięłam papiery do ręki i zaniemówiłam.
Nie, to niemożliwe.
Była to sprawa morderstwa mojej mamy - nieskończona, nierozwiązana historia tkwiąca w aktach przez lata. Odkopał ją, zrobił to celowo, wiedząc, że Sherlock zobaczy, iż to ja byłam główną podejrzaną, a co dalej nie trudno się domyślić. To będzie mój koniec - skazana na łaskę Moriarty'ego... No właśnie, jaką łaskę?
Wzięłam papiery do ręki i zaniemówiłam.
Nie, to niemożliwe.
Była to sprawa morderstwa mojej mamy - nieskończona, nierozwiązana historia tkwiąca w aktach przez lata. Odkopał ją, zrobił to celowo, wiedząc, że Sherlock zobaczy, iż to ja byłam główną podejrzaną, a co dalej nie trudno się domyślić. To będzie mój koniec - skazana na łaskę Moriarty'ego... No właśnie, jaką łaskę?
Przełknęłam ślinę.
Znowu, znowu, znowu.
-Czytaj. - popędził mnie Sherlock.
Drżącym glosem wykonałam polecenie,
udając, że w ogóle mnie to nie obchodzi. Kolejna sprawa, kolejna odsłona tej
chwili kryzysu w szarych życiach nudnych ludzi.
Ale imię "Katherine"
wymawiałam z ogromnym trudem. Ciężko mi było wymówić to obojętnie. Sherlock
musiał to zauważyć, ale nic nie powiedział.
Mistrz Dedukcji słuchał uważnie,
kładąc ręce na podłokietnikach. Zmarszczył brwi, gdy skończyłam i odłożyłam mu ją z powrotem na kolana.
-Czemu Moriarty daje mi starą sprawę?
- prychnął Holmes.
Próbowałam zachować spokój i trzeźwość umysłu. Właśnie tego chce Moriarty
- mojej paniki.
-Nie jest rozwiązana, uznał pewnie,
że to zadanie dla ciebie... - "Albo że tak zrujnuje mi życie. Znowu",
dokończyłam w myślach.
Sherlock najwyraźniej dryfował wokół
innego tematu.
-Oskarżają matkę o samobójstwo,
totalna bzdura. Możliwe, że córka zabiła, ale oprócz pieniędzy, i to małej
kwoty, nie uzyskałaby dużo - mówił szybko Holmes. - Po danym tekście i
dowodach, takich jak broń, widzę, że morderca wiedział, co robi. Musiał być
szkolony.
-Płatny zabójca? - zapytałam, próbując
przełknąć supeł, który zawiązał mi się w gardle.
Sherlock wstał nagle i zaczął się
ubierać.
-Nie, nie sądzę. Płatny morderca
zabiłby i po sprawie. Za to ten tutaj zabił i sprawiło mu to przyjemność,
widać, jak potraktował ciało; położył w łóżku. Tego nie zrobiłby zwykły
zabójca. - Sherlock zawiązał sobie szalik na szyi i spojrzał na mnie.
-Coś nie tak?
Pokręciłam głową, podeszłam do
wieszaka i sięgnęłam po swój płaszcz. Ubrałam się równie szybko, co Sherlock i
w końcu wyszliśmy na ulice w poszukiwaniu
taksówki.
***
-Sherlock, to głupie. - jęknęłam,
widząc, że zmierzamy do kostnicy. Nie zniosę widoku jej martwego ciała. Nie
zniosę już dłużej tej sprawy. Przez godzinę Sherlock mówił, że ja byłam zapewne
winna śmierci swojej własnej matki. Albo poprosiłam jej "arcy wroga".
Równie długo zajęło mi tłumaczenie Sherlockowi, że normalni ludzie nie mają
arcy wrogów.
-Amelio, jeżeli zbadanie ciała
zabitej uważasz za głupie, to moje mniemanie o twojej inteligencji wyraźnie się
zmniejsza. -skwitował i wkroczył do środka sali.
Przewróciłam oczami i poszłam za nim.
Jak matka za dzieckiem z obawy, że zrobi coś głupiego.
Idąc, moje buty wydawały
charakterystyczne stuknięcia, co brzmiało jak odliczanie do powiedzenia całej
prawdy. Same przebywanie tu było dołujące, zimne i nieprzyjemne. Wciągnęłam
powietrze ze świstem.
Szufladę z ciałem otworzyła nam miło wyglądającą kobieta, na którą Sherlock
mówił Molly. Miała brązowe włosy związane w kucyka, wąskie usta i chudą twarz.
Patrzyła na detektywa z dziwną fascynacją i troską. Za to na mnie zerkała z
niepokojem. Zwłaszcza w chwilach, gdy Sherlock się do mnie pochylał, aby coś
powiedzieć. A na jej palcu tkwił pierścionek... Zaręczona już ponad 2 lata, a
nadal nic. Miała dużo chłopaków, wiele nieudanych związków za sobą, dlatego pierścionek nosiła z dumą i regularnie go czyściła.
-Dziękuję, Molly. - Dopiero drugi raz
w życiu zobaczyłam uśmiech Sherlocka. Zaniemówiłam, gdy szufladę rozsunięto.
Zime, białe ciało. Chude, jakby
maltretowane. Oczy, które były już zamknięte na wieki. Przypomniałam sobie ich
kolor - zielony. Miała zawsze łagodny wyraz twarzy, teraz jej twarz zastygła
bez jakiegokolwiek uczucia.
O, Boże.
O, Boże.
Gdybym uległa Moriarty'emu, gdybym
robiła, co kazał, to ona by żyła. I to bolało najbardziej.
I wtedy to się stało.
To, czyli moment, w którym po prostu nie wytrzymałam.
To, czyli moment, w którym po prostu nie wytrzymałam.
***
-Wiem. - To były pierwsze słowa, jakie Sherlock
wypowiedział po tym, jak wybiegłam, a właściwie desperacko rzuciłam się do wyjścia z kostnicy.
Wyglądał na wstrząśniętego, co mnie
zdziwiło, bo on, jako jedyny tutaj, nie miał powodu, aby tak się teraz czuć.
-Co wiesz? - zapytałam, hamując łzy.
Nie podejrzewałam, że będzie nadal stał obok mnie po tym, gdy się dowie prawdy.
A co dopiero, że będzie mną rozmawiał. Nie musiałam już się oszukiwać, że może myśli, iż obrzydzają mnie ciała (czytał i tak moją książkę, gdzie pełno takich opisów).
-Wiem, jak to jest kogoś stracić i
nie móc wytłumaczyć.
***
Całą resztę dnia spędziliśmy na
milczeniu. Chciałam iść, ale Sherlock mi zabronił, mówiąc, że Moriarty czyha.
-Moriarty, gdyby chciał, mógłby wpaść
do tego mieszkania i nas zabić od tak.
Sherlock zmierzył mnie wzrokiem. Jak
zwykle nie umiałam dużo wyczytać z jego twarzy. Widziałam tylko, że był
zdumiony tym, iż w ogóle nie zareagował właściwie w żaden sposób na badanie sprawy morderstwa mojej
matki.
-Owszem. Ale po co mu się podawać na
tacy?
Miał rację, skurczybyk. Chciałabym
jedynie wierzyć, że to może się dobrze skończyć. A jak na razie robiłam same
głupoty.
Usiadłam na fotelu, kładąc ręce na
podłokietnikach, gdy Sherlock niespodziewanie chwycił mnie za nadgarstek.
Porwałam się z miejsca i spojrzałam na niego wielkimi oczami.
-Co, do jasnej cholery, robisz?
Tak, zareagowałam trochę zbyt
gwałtownie, ale.. Po prostu mnie zaskoczył. Sherlock najwidoczniej nic sobie z
tego nie zrobił i patrzył uważnie na rany na moim przegubie, trzymając mnie
wręcz delikatnie.
-Co się wyrywasz? - Sherlock prawie
sie zaśmiał. - Jeżeli masz mi pomagać, muszę zadbać o twoje zdrowie.
Kiwnęłam głową lekko i powoli rozluźniałam się, głębiej oddychając. Sherlock może i nie był mistrzem, ale opatrunek został nałożony dosyć dobrze, dostałam szybko działające leki i, co najważniejsze, już tak nie bolało.
Oczywiście, po dachach skakać nie mogłam, ale było o wiele lepiej.
Jedyne, co zostało, to moje przyznanie się.
I mamy haczyk.
Moriarty nie dostał reakcji, jakiej się spodziewał, ja również takiej nie dostałam, nawet sam Sherlock... Ale to oznaczało, że teraz dostanie. I będzie jeszcze bardziej usatysfakcjonowany.
Kiwnęłam głową lekko i powoli rozluźniałam się, głębiej oddychając. Sherlock może i nie był mistrzem, ale opatrunek został nałożony dosyć dobrze, dostałam szybko działające leki i, co najważniejsze, już tak nie bolało.
Oczywiście, po dachach skakać nie mogłam, ale było o wiele lepiej.
Jedyne, co zostało, to moje przyznanie się.
I mamy haczyk.
Moriarty nie dostał reakcji, jakiej się spodziewał, ja również takiej nie dostałam, nawet sam Sherlock... Ale to oznaczało, że teraz dostanie. I będzie jeszcze bardziej usatysfakcjonowany.