czwartek, 30 października 2014

Rozdział 5

Witajcie!
Witaj!
Nowy rozdział to wynik nudy w samolocie bez komputera, wi fi czy... No.
Masakra.
Tak więc za błędy przepraszam.
Rozdział na Rekinga ( podrusznika f czazie )!
Miłego czytania!
Dżim
=========================================================

                                                       Ten chłopak siedział na drewnianym i zapewne niewygodnym krześle. Patrzyłam na niego z innego pokoju, dzieliło nas lustro weneckie. Co dziwne, nie czułam do niego urazy ani nawet żalu. Był mi wręcz przerażająco obojętny... Jednak miejsce, gdzie mnie postrzelił, zaczęło dziwnie mrowić. 
Byliśmy na komisariacie. Dziewczyny jednak u niego nie odnaleziono, ale on mnie postrzelił, za co siedział "tymczasowo" w więzieniu. John uparł się, że pójdzie ze mną na przesłuchanie. Od czasu, gdy zostałam zraniona "przez Sherlocka", zaczął się mną o wiele bardziej przejmować. A Sherlock, można powiedzieć, był zazdrosny.
Komisarz otworzył drzwi do sali. Było to przestronne pomieszczenie, ale słabe oświetlenie zmniejszało je optycznie. Ściany były szare, a podłoga wyglądała jak czarne kafelki, choć w sumie mogło to być zwykłe drewno.
John wszedł od razu za mną, a Sherlock, który nie opuszczał go na krok (jakby bał się, że coś zrobi), wkroczył do pokoju ostatni. Poza tym nie miał wyboru - też był świadkiem. 
Pierwsze, na co zwróciłam uwagę to wlasnie ten chłopak. Nie mógł mieć wiecej niż 20 lat.
A już zniszczył sobie życie.
Jasne wlosy opadały mu na oczy, jakby nie chciał z nikim nawiązywać kontaktu wzrokowego. Usta miał zaciśnięte w wąska kreskę, białą jak kreda. Miał urodę typową dla "macho w liceum", jednak zachowywał sie zupełnie inaczej. Jego na początek lekceważące ruchy zmieniły się w coraz bardziej spięte. Oczy jakby zaszły mu mgłą.
A więc to tak.
                                                       Matka mu zmarła - obwiniał się za to, ponieważ specjalnie zrobił psikus i zapchał rurę wydechową w samochodzie, siostra się obraziła, bo sama zaczęła podejrzewać, że to przez niego zginęła ich matka... Do tego dziewczyna z nim zerwała. Nie chciała chodzić z kryminalistą.
Prychnęłam cicho i chwyciłam są ramię, pocierając lekko. Nadal bolało i John mówił, że jeszcze poboli. Westchnęłam, a komisarz spojrzał na mnie uważnie.
-Rozpoznaje go pani?
Pokręciłam głową lekko. Nic prawie nie pamiętałam, a co dopiero jego wygląd. Tak, przeszkadzało mi to, że nie umiałam określić dokładnie, co się wtedy działo, ale nie miałam na to wpływu. Pamiętałam jedynie dźwięk wystrzału i ból.
-Dobrze... - Komisarz wydawał się być zirytowany. Samotnik, depresja, zero przyjaciół - dwa koty. Prymus, skończył medycynę, ale skończył tutaj, przez co jest zły na cały świat.- A pan?
Sherlock spojrzał najpierw na mnie - czułam się dziwnie, gdy tak mnie prześwietlał wzrokiem, jednak odwzajemniłam spojrzenie równie intensywnie. Wydawał się dbać o siebie tak samo jak zwykle, ale ja zauważyłam, że ma nową, lepszą maszynkę do golenia i użył po raz pierwszy perfumy.  Dolce Gabana. Dostał kiedyś na... Święto Dziękczynienia... - nieudany prezent.
 Zmarszczyłam nos, z niechęcią wdychając dużą ilość tego zapachu, zmysł węchu był u mnie szczególnie rozwinięty. Sherlock to zauważył i spojrzał na mnie tak, jakbym właśnie odkryła jego "mroczny sekret". Szybko odwrócił wzrok i wbił spojrzenie w komisarza.
-To on. Pamiętam go. Sam zadzwoniłem na policję. - Zrobił lekceważącą minę, na którą komisarz zareagował zaciśnięciem zębów.
-To środki bezpieczeństwa... Kazano mi państwa przesłuchać - tłumaczył się nieudolnie. Sherlock pokiwał głową pobłażliwie, a ja prawie parsknęłam śmiechem. John zganił mnie wzrokiem, nagle poczułam się nagle jak małe dziecko, które nieustannie trzeba pilnować. Zagryzłam wargę.
-Nic nie pamiętam - oznajmiłam nagle. - Gdy tylko sobie coś przypomnę, będzie pan trzecią osobą, która się o tym dowie.
Po czym wyszłam, uznając, że dalsza rozmowa nie ma żadnego sensu i że wszystko dokładnie wytłumaczyłam. Niemal słyszałam śmiech Sherlocka za sobą.
                           
John zmusił mnie do siedzenia w domu, chociaż ja miałam ochotę gdzieś wyjść. Najlepiej na sprawę z Sherlockiem. Albo i z Johnem. Ostatnimi czasy John i Sherlock w ogóle nie spędzali ze sobą czasu, nieustannie się kłócili i wymieniali srogimi spojrzeniami. A z początku wyglądali na zgranych...partnerów?
Byli partnerami? Tak mi się wydawało... Cokolwiek by ich nie łączyło, było to na pewno coś wiecej niż tylko przyjaźń. A ja nie zamierzałam tego psuć. Widziałam te tęskne spojrzenia Sherlocka, które rzucał Johnowi, gdy ten nie patrzył. John robił to samo, ale jego "żołnierska duma" nie pozwalała, aby takie sytuacje zdarzały się  często.
Ale i tak miały miejsce i nic temu nie zaprzeczy.
Pewnego wtorku, gdy chciałam wymknąć się na spacer, przechodząc przez kuchnie, natknęłam się na Sherlocka i Johna.
Nie było w tym nic dziwnego, mieszkałam z nimi, ale zaniepokoiło mnie to, że (jak zwykle) się kłócili. Schowałam się za ścianą, próbując nie wydawać żadnego dźwięku.
-John, czemu nie możesz dać temu spokój? - głos Sherlocka był spokojny, ale słychać w nim było zirytowana nutę.
John przeszedł przez kuchnie, najprawdopodobniej podchodząc do mężczyzny. Musieli sobie spojrzeć w oczy, bo nagle zrobiło się dziwnie cicho.
-Trzy lata, Sherlock - warknął. - Tyle miałeś czasu, żeby mi powiedzieć! -Walnął pięścią o blat, dobrze, że nie w twarz Sherlocka. - To chyba wystarczająco!
Sherlock milczał, ale nie spuścił wzroku.
-Groziło ci niebezpieczeństwo! - wydusił w końcu detektyw. - Nie mogłem pozwolić na to, żeby coś ci się stało.
John zaśmiał się, ale bez krztyny wesołości. Jego pięść się uniosła, ale rąbnął nią o szafkę.
-A ty znowu swoje, do cholery jasnej! - Jego głos zadrżał i wyskoczył do pisku. - Ja sam umierałem, rozumiesz? To był dla mnie koniec. Ciebie nie było!
Te słowa dużo go kosztowały. Nastało milczenie przerywane ich oddechami.
No i moim jękiem udręki.
"Serio? Teraz musi boleć?", pytałam sama siebie.
                                           Chciałam wstać i szybko popędzić do pokoju lub chociaż udawać, że dopiero teraz weszłam, ale ból mnie sparaliżował i zmusił do tego, abym osunęła się na ziemię. Nigdy mnie tak nie bolało, nie czułam nigdy czegoś podobnego. Przyćmiło mój wzrok, ale nie pozwoliłam sobie na kompletną jego stratę. Robiłam glebokie wdechy. Nagle ujrzałam przed sobą twarz Johna. Zobaczyłam niedoskonałości na jego twarzy aż zbyt wyraźnie, był blady, ale jego niezwykle niebieskie oczy przyglądały się mi i wcale nie zbledły.
-Amelia? Amelia, powiedz jak się nazywam.
Parsknęłam słabo.
-John, proszę ciebie, takie proste zadanie... - Czułam, że wręcz ulatuje ze mnie energia. John pokręcił głową, nerwowo chichocząc, a Sherlock za nim podał mu apteczkę.
-Sherlock, na cholerę mi to?
Detektyw zabrał od niego przedmiot z prychnięciem i rzucił go gdzieś w kąt. Nagle powrócił mi wzrok. Widziałam Johna dokładnie. Opierałam się plecami o ścianę, osuwając się powoli na podłogę. Wiedziałam, gdzie jestem, ale Sherlock po chwili zniszczył mój zmysł orientacji w terenie.
Jak?  Wziął mnie zręcznie na ręce i położył na kanapie.
Jakby to miało jakoś pomóc.
Unosząc się w powietrzu, z zawrotami głowy, trudno było mi  określić swoje położenie.
Do tego nie czułam się komfortowo z dłonią Sherlocka na swoim udzie.
Odetchnęłam z ulgą, gdy wszystko przestało wirować. Leżałam na kanapie.
 John z Sherlockiem pochylili się nade mną, a ja poczułam ich troskę tak mocno, że aż zrobiło mi się ciepło na sercu.
-Już dobrze. - uspokoiłam ich. John usiadł w moich nogach, a Sherlock wstał, przechadzając się po pokoju. Nieustannie rzucał nam spojrzenia.
-Co sie stało? - John spojrzał na mnie. Dostrzegłam w jego wzroku zakłopotanie - domyślał się, że słyszałam ich kłótnie.
-Nagle poczułam ból. Zakręciło mi sie w głowie i upadłam - opowiedziałam w skrócie to, co się stało.
John kiwnął głową, ale jego lekarski wzrok uważnie mnie prześwietlał. Widział, że zbladłam, że miałam wystraszony wzrok, że moje brwi marszczyły się pod wpływem bólu.
Ale nic nie powiedział. I do tego pozwolił mi iść na spacer. Musiało mu cholernie zależeć na rozmowie z Sherlockiem.
                                                               
                                                      Była cholerna trzecia rano, a Sherlock już brzdękał na swoich skrzypcach. Westchnęłam, nakrywając się kołdrą aż po samą głowę. Spałam "tymczasowo" u Sherlocka. John nie chciał się przyznać, że sypiał często (o ile nie zawsze) na kanapie, ale jego wygnieciona piżama mówiła sama za siebie.
-Sherlock! - wrzasnęłam. Nie byłam jeszcze wtedy przyzwyczajona do takiego "porannego budzenia". Jeszcze.
Ściągnęłam z siebie kołdrę szybkim ruchem, zarzuciłam na siebie przewiewny szlafrok i wyszłam z pokoju, krzyżując ramiona na piersiach.
Stanęłam w salonie i spojrzałam na Sherlocka. Grał z zamkniętymi oczami, jakby wsłuchiwał się w każdy dźwięk, co pewnie było prawdą. Ubrany był podobnie do mnie - szlafrok, szara koszula nocna i spodnie od piżamy.
-Mogę wiedzieć, co ty, do jasnej cholery, robisz?
  Nie odpowiedział. Patrzyłam na niego intensywnie przez przynajmniej 5 minut, ale nic sobie z tego nie robił.
W końcu poddałam się i rozłożyłam się na kanapie. Przymknęłam oczy, wsłuchując się w muzykę. Uwielbiałam muzykę klasyczną, ale to była moja mała, słodka słabość.
-Lubisz Czajkowskiego? - nagle z ust Sherlocka padło pytanie.
Otworzyłam jedno oko i na niego spojrzałam. Uśmiechnęłam się półgębkiem.
-Uwielbiam. Ale nie o 3 rano.
Sherlock na powrót przymknął oczy, ruchy jego ramienia, w którym trzymał smyczek i pieścił struny, były płynne i delikatne - idealne.
-Jest już 4. - Zepsuł chwilę.
Parsknęłam śmiechem, kręcąc głową i zanurzyłam nos w poduszkę. Nie miałam siły (ani szczególnej ochoty, żeby wstać.
 Johna nie było tutaj, ale możliwe, że się ugiął i spał na górze.
Potem dopiero się dowiedziałam, że nie.
                                                               *około miesiąc później*
-Jim.
-Amelio.
Zmrużyłam oczy, patrząc na mężczyznę. Miał na sobie jeden ze swoich ulubionych strojów - biała koszula, krawat w srebrne cętki oraz marynarka ze sztruksu w kolorze brudnego fioletu. Rozpiął górne guziki koszuli, puszczając krawat luźniej. Zrobił to specjalnie, uśmieszek nie schodził z jego twarzy.
-Po co mnie tu ściągnąłeś? - To pytanie w moich ustach brzmiało wręcz obojętnie, jednak czułam, że moje serce jest tykającą szybko bombą... Co za ironia.
-Nieładnie tak zaczynać rozmowę, nie sądzisz...? - westchnął. - Ale nie przyszłabyś tutaj, gdybyś również nie tęskniła.
Zignorowałam jego słowa, przełykając je gorzko jak łzy. Ale jedna moja cecha nie pozwoliła mi odpuścić.
- "Również"? Czyli tęskniłeś? - Wykrzywiłam usta w bezczelnym uśmiechu, a on się roześmiał. Zachowywał sie swobodnie, nie widać było, aby się denerwował. Ale oczy wszystko zdradzały - jego smutek , pustkę, osamotnienie w swoim geniuszu. Wszystko.
Wzruszył ramionami, a koszula opięła się na jego ramionach, jakby w akcie zemsty. Patrzyłam na niego beznamiętnie, choć w środku wręcz krzyczałam. Coś błysnęło w jego spojrzeniu. Musiał to zauważyć, moją słabość. Zaklęłam go w myślach.
-Wiem, o co ci chodzi. - Może mały blef nie zaszkodzi..?
Moriarty zmrużył oczy, a jego lewy kącik ust powędrował do góry.
-Doprawdy?
Milczałam, prostując się. Wyciągnęłam szybkim ruchem z buta pistolet i szybko wycelowałam go w jego skroń. O dziwo, na moim ciele nie pojawiły się czerwone punkty... Wyczuwałam podstęp, ale byłam taka zdenerwowana, że nie umiałam racjonalnie myśleć
Mężczyzna udał zdziwienie.
-O, już nie celujesz w krocze...
Znów zignorowałam jego słowa i mocniej docisnęłam broń do jego skroni.
-Gdzie jest John? -warknęłam.
Moriarty się  zaśmiał.
-Z Sherlockiem.
Zdzieliłam go twardym pistoletem w głowę, ale niemalże w tej samej sekundzie zostałam pozbawiona przytomności i osunęłam się z hukiem na podłogę. Ostatnie, co widziałam, to nieskończona ciemność i rozmazany krawat w srebrne cętki.

sobota, 25 października 2014

Rozdział 4


 Ten rozdział jest dosyć krótki.
Przepraszam za to.
Jednak wena nie była łaskawa tym razem.
Postaram się w najbliższym czasie dodać następny rozdział.
Bo cieszę się, że czytacie i komentujecie!
Nie przedłużając...
Miłego czytania!
Dżim.



                         Obudziło mnie pikanie aparatury i przyciszone głosy lekarzy, które odbijały się echem w moim pokoju, pokoju szpitalnym.
-Cholera... - wychrypiałam słabo, przecierając oczy. Gdy uniosłam dłoń, dostrzegłam, że wystaje ze mnie mnóstwo rurek, wczepione do mojego nadgarstka były moimi "drugimi" żyłami.
Czułam się, jakby mnie trafił piorun, sparaliżowana doszczętnie, każdy ruch sprawiał, że czułam irytujące mrowienie w ramieniu... i ból.
Próbowałam sobie przypomnieć, co się wydarzyło. Ostatnie, co pamiętam, to... krzyk Sherlocka, tak, krzyk. Trafił mnie pocisk, to pewne, ale czy detektywa również?
Ludzie, mogłam się tylko domyślać.
                      Syknęłam z bólu przeszywającego moje ramię, gdy próbowałam unieść się na ramionach, więc opadłam z powrotem na poduszki.
Wbiłam wzrok w sufit, próbując wytężyć słuch.
-Nie - powiedział ktoś. - Znaczy, nie znam jej dokładnie, ale jest moją współlokatorką od niedawna.
Zmarszczyłam brwi, czując, że dłużej nie wytrzymam siedząc bezczynnie.
John?
Tym razem zignorowałam ból i podniosłam się do siadu, wyciągnęłam szyję i dostrzegłam Johna, który stał nieopodal moich uchylonych drzwi, rozmawiał z jakąś lekarką. W sumie sam wyglądał jak lekarz. Miał skupioną minę, nie starał się płaczliwie coś wybłagać, jednak argumentować swoją decyzję. Z jego pozy mogłam wywnioskować, że na razie piłeczka jest po jego stronie, głowę miał pochyloną tak, iż umiałam odczytać, że zastanawia się nad mądrym ułożeniem zdań.
Wciągnęłam ze świstem powietrze do ust.
                     Co się stało? Zostałam postrzelona.
                     Gdzie? W ramię, dokładniej w mięsień dwugłowy.
                     Z czego? Z rewolweru HS 21S, kaliber 22.
Mój mózg pracował na najwyższych obrotach mimo tego przenikliwego bólu, powoli nabierałam powietrza do płuc, które również odmawiały współpracy. Lekarka musiała zauważyć, że się obudziłam, gdyż szepnęła coś do Johna, a ten się odwrócił i na mnie spojrzał dziwnym wzrokiem.
Odwzajemniłam spojrzenie z lekkim niezrozumieniem, ponieważ kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć, o co zapytać. Lekarka wymieniła z nim jeszcze dwa zdania i odeszła, najwyraźniej pozwalając mu wejść do środka. Przyglądałam mu się, gdy zamykał drzwi, ale odwróciłam wzrok na szybę, gdy usiadł na krzesełku obok mojego łóżka.
-Wiem, zostałam postrzelona, dalej.
John musiał się spodziewać takiej reakcji, gdyż nawet nie westchnął.
-Miałaś operację - powiedział wręcz niepokojąco spokojnie. - Kula przeszyła twoje ramię na wylot, co było i plusem, i minusem - ciągnął.
Trawiłam jego słowa, trwając w milczeniu. Szczerze mówiąc, mój stan był dla mnie mało istotny, nic mi najwyraźniej nie dolegało poważniejszego, jednak martwiła mnie jedna sprawa.
-Czy Sherlock również został postrzelony?
John przygryzł wargę i splótł palce razem. Pokręcił lekko głową.
-Nie, ale pewnie coś by mu się stało, gdyby nie to, że ty odebrałaś pocisk - ciągnął. - Gdy ciebie postrzelono, on uskoczył przed pociskiem.
Zmarszczyłam brwi. Nie przypominałam sobie, żebym uratowała Sherlockowi życie, zasłaniając go sobą.... Po prostu szłam przed nim.
Pokiwałam głową w zadumie, miałam tyle pytań. Jak się dostałam do szpitala? Jak John się o tym dowiedział i... czy mówił prawdę, gdy rozmawiał z lekarką niedawno?
Czy mieszkam z nimi?
Pikanie i bzyczenie nieustannie mnie rozpraszało, wolałam zdecydowanie spokój i ciszę. Nie mogłam się doczekać, aż wrócę gdzieś, gdzie nie będzie mi nic irytującego przeszkadzać. Do tego miałniedługo zacząć pracę nad nową książką, która była opłacona za pieniądze z poprzedniej. Nie mogłam pozwolić sobie na bezczynne leżenie w szpitalu.
    John westchnął i rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby nie wiedział, co powiedzieć - w sumie, chyba nie wiedział.
Zauważyłam, że nie spał w nocy... albo jak już bardzo mało. Był nerwowy, ale nie musiało to mieć jednej przyczyny, to wszystko pewnie było dla niego za dużo - powrót Sherlocka, moje pojawienie się, ten postrzał... Pewnie czuł się winny.
-To nie twoja wina - szepnęłam zdławionym tonem.
John spojrzał na mnie z niezrozumieniem, pewnie nie wiedział, o czym mówię. Rozejrzał się po pokoju, chciał stąd wyjść jak najszybciej. Nie rozumiałam, czemu czuł się winny.
-Ja... -zawiesił się, wstając powoli. - Klucze do mieszkania są w szufladzie tutaj... - John wskazał na mebel obok mojego łóżka. - Witaj w naszym domu... - Spróbował się uśmiechnąć i, muszę przyznać, że nie wyglądał to jak wymuszony uśmiech.
Patrzyłam jak John wychodzi z pomieszczenia, zamyka drzwi z głuchym trzaskiem... Jego słowa "witaj w naszym domu" pobrzmiewały w mojej głowie przez długi czas.
             
               Po mniej więcej trzech dniach miałam dość szpitala i całej brytyjskiej służby zdrowia.
Pielęgniarka kilka razy próbowała zrobić mi zastrzyk i trafiła w żyłę dopiero za 6 razem. Krew ze mnie leciała jak z sita. Do tego uporczywy ból ramienia nie dawał mi w nocy spać albo w dzień wziąć kubka z kawą do ręki. Było to okropne.
Od ostatniego spotkania z Johnem minął tydzień, mężczyzna odwiedził mnie jeszcze 2 razy, aby porozmawiać o moim stanie z lekarzami i ogólnie ze mną. Z początku nasze rozmowy były nieśmiałe i niepewnie wypowiadaliśmy słowa, ale w końcu się do mnie przekonał. Sherlock mnie zaś nie odwiedził, co John uznał za dosyć dobry obrót sprawy, ponieważ on sam nie mógł go znieść, a co dopiero osoba w moim stanie z burzliwym nastrojem. Zaczęłam zauważać najmniejsze błędy, niedociągnięcia i zmiany.
Kiedy John wszedł w ostatni wtorek do sali, w której się znajdowałam, od razu dostrzegłam jego zgniecioną koszulę, nieszczęśliwie ukrytą za równie pomiętym swetrem. Nie mieszkał na Baker Street. Domyśliłam się, że pokłócił się z Sherlockiem. Miał zaciśnięte pięści, wzburzoną postawę i minę, która wskazywała na niemiłą wymianę zdań. Nie wiedziałam, o co mogliby się kłócić, wydawali się raczej... zgranymi partnerami... Ale John mógł mieć pretensje, to oczywiste.
           Wręcz błagałam o powrót na Baker Street, lekarz pewnie chciał mnie przywiązać do łóżka, bo już zaczynałam spacerować po szpitalu oraz poza jego terenem. W końcu John przyszedł do mnie pewnego piątkowego wieczoru. Ale nie był sam - z Sherlockiem.
Byłam już ubrana, więc wystarczyło mi wstać, odczepić się od tych wszystkich rurek i kabelków, po czym ubrałam płaszcz, zawiązałam szalik wokół szyi i uśmiechnęłam się do nich.
John odwzajemnił grymas, a Sherlock nadal stał z rękami splecionymi za plecami, obserwował mnie uważnie.
Musiałam wyglądać inaczej, przeglądałam się wczorajszego wieczora w lustrze i widziałam, jaka byłam blada. Zwykle nie używałam makijażu oprócz podkreślenia oczu, ale on  brak eyelinera lub cienia musiał zauważyć. Do tego włosy nie chciały się mnie słuchać, były roztrzepane i wydawały się żyć własnym życiem.
Bez słowa wyszliśmy z pomieszczenia, potem podpisałam tylko formalności i mogłam wreszcie wyjść. Miałam dość tego wszystkiego.
Wciągnęłam głęboko powietrze tak głęboko, że znowu poczułam uporczywe mrowienie w ramieniu.
Sherlock szedł z mojej lewej strony, a John z prawej, jakby wykorzystywali mnie do odzielania siebie nawzajem. Westchnęłam, uznając, że napięty stan w... "ich związku" nadal nie minął. John próbował nie patrzeć na Sherlocka, za to sam detektyw miał zniecierpliwione spojrzenie.
Przeszliśmy przez chodnik i wyrwałam się do przodu, aby zamówić taksówkę. Za takimi małymi rzeczami tęskniłam. Czarny pojazd podjechał pod mój nos. Otworzyłam samodzielnie drzwi i wsiadłam do środka z lekkim uśmiechem, już miałam podać adres Baker Street 221B, gdy John wpakował się do środka i mi przerwał:
-Nie, Amelio, jedziemy gdzie indziej.

sobota, 11 października 2014

Rozdział 3


Witam!
Tutaj znowu ja.
No bo któżby inny?
Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, iż tak długo to trwało.
Teraz energia i wena mnie rozpiera.
Ale wcześniej było z tym słabo.
Mam wielką prośbę o zostawienie komentarza z opinią.
Albo chociażby wyrazem aprobaty czy dezaprobaty.
To jest dla mnie bardzo cenne.
Mam nadzieję, że rozdział nie rozczaruje.
A raczej zachęci do czytania.
Boże, przynudzam już...
No nic to,
Miłego czytania!
======================================================================
Siedziałam przy stoliku z kubkiem kawy. Piłam ją powoli, rozmyślając nad tym, co takiego ja zrobiłam. Wczorajszy wieczór był.. dziwny. Jednak przynajmniej mogłam zostać tutaj na dłużej.
-John, mówię ci, że to niedobry pomysł. - prychnął Sherlock, przechadzając się po salonie na bosaka.
Westchnęłam, przewracając oczami, a John przeszedł przez pokój, uważnie lustrując mnie spojrzeniem.
Wczorajsza historia zniechęciła ich obydwu. Głównie Johna. Ale w sumie nic dziwnego, w końcu spałam z Sherlockiem.
Dosłownie.
John usadowił się na fotelu na przeciwko Sherlocka i wziął łyka herbaty.
Patrzył na niego jakoś tak... nieufnie. Jakby bał się, że to jakiś dowcip, jakiś nędzny żart, że Sherlock naprawdę nie żyje.
Jednak John milczał, jeśli chodziło o tą kwestię.
Zauważyłam również, że się nie wyspał. Nie posłodził herbaty, a postawił sobie cukiernicę. Poza tym miał cienie pod oczami.
-Wiem, ale powinniśmy się jeszcze zastanowić. - mruknął cicho John, jakby niechętnie. - A ty, co sądzisz na ten temat?
Zwrócił się do mnie. Rzuciłam mu krótkie spojrzenie, uważnie patrząc na jego zachowanie. Ubrał się dzisiaj zbyt elegancko, nie szedł do pracy, nie starałby się tak. Jako lekarz ważna była wygoda ubioru, a nie klasa. Zmarszczyłam nos lekko, wyczuwając lekki zapach wody kolońskiej... Włosy miał bardziej przygładzone, jednak cienie pod oczami pozostawały ciemne, a nawet ciemniejsze niż zwykle..
Idzie do terapeutki, padł wyrok.
Oczywiście, tej prawdziwej.
Uśmiechnęłam się kącikiem ust i przeszłam przez pokój, odstawiając kubek na stoliczek.
-Sądzę, że Sherlock nie ma racji. - śmiało oznajmiłam, na co sam Holmes prychnął.
Podniósł się z fotela i zrównał ze mną... A właściwie spojrzał z góry.
-Naprawdę? Zdoła pani nadążyć za mną na miejscu zbrodni?
Nie odpowiedziałam, tylko zmierzyłam go pewnym siebie wzrokiem. Detektyw, takie proste, acz niezwykłe.
-Czy naprawdę, Am....
 John chrząknął cicho, przerywając Sherlockowi, jakby próbował zwrócić na siebie uwagę.
-Sherlock, proszę ciebie, ci klienci już naciskali miliony razy, weź ją ze sobą. - powiedział błagalnym tonem. Wstał powoli i skierował się do kuchni.
Sherlock usiadł na fotelu, po jego ruchach widziałam, że się poddał
Podeszłam do wieszaka i sięgnęłam po swój płaszcz. Był on o wiele krótszy od płaszcza Sherlocka. I ogólnie inny - jaśniejszy, lekko zielony, z innego materiału. Ubrałam go szybko i zakaskałam rękawy, a Sherlock obdarzył mnie dziwnym spojrzeniem.
Zaskoczenie, zdumienie, zaintrygowanie, złość...? Trudno mi było określić.
John popatrzył na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale w końcu musiał uznać to za zbyteczne, ponieważ się odwrócił i wyszedł.
Nawet nie pożegnał się z Sherlockiem...

                                                                      ***
-Sherlo...
-Nie pamiętam, żebyśmy przeszli na "ty" - warknął detektyw.
Spojrzałam na niego ukradkowo i udałam, iż wcale mnie nie obeszło to, co powiedział. Przeszłam przez pokój, patrząc na rozwalonego na kanapie mężczyznę.
Był ubrany w piżamę ( szara koszulka, granatowe spodnie oraz szlafrok ), nogi położył na zagłówku, a głowa zwisała mu z oparcia. Włosy opadały mu na czoło, ale najwyraźniej się tym nie przejął.
Jednak ja czułam dziwną ochotę, żeby je przygładzić i poprawić tak, aby nie zasłaniały mu oczu.
-Dzisiaj rano chciałeś na mnie powiedzieć "Amelia", ale John ci przerwał. - powiedziałam pewnie. Sherlock popatrzył na mnie z zainteresowaniem.
Wstał i wyszedł z salonu. Uśmiechnęłam się do siebie i wkroczyłam na schody, wyciągając telefon.
Włączyłam przeglądarkę i wyszukałam strony internetowej Sherlocka Holmesa . Poszukałam odpowiednich spraw, przeczytałam kilka z nich i wybrałam tą najciekawszą. Sherlock, jak sam mówił, nudził się przy bzdurach.
Złapałam taksówkę, która podjechała na Baker Street akurat wtedy, gdy detektyw biegiem wyskoczył z mieszkania. Wpadł do pojazdu i szybko podał adres. Wsiadłam za nim, bardziej spokojnie i uśmiechnęłam się uspokajająco do kierowcy, ponieważ miał wystarszoną minę.
-Przeczytaj mi jeszcze raz treść prośby o rozwiązanie sprawy. - mruknął do mnie Sherlock w trakcie jazdy i wyjrzał przez okno.
Zerknęłam na niego, ale nie zauważyłam nic nowego, oprócz tego, że oparł podbródek o dłoń, przesunęłam palcem po ekranie i ujrzałam przyjętą sprawę.
- Panie Holmes, słyszałam z mężem, że jest pan świetnym detektywem, więc prosimy o pomoc. Policja już nie daje rady. Mówi, że moja córka sama uciekła, jednak...
-Wolniej.
Przewróciłam oczami.
-... Jednak my wiemy, że ona nie mogła sama uciec. Moja siedemnastoletnia córka została sama w domu, zamknięta, nie miała klucza. Gdy wróciliśmy z mężem, nie było jej w domu, zniknęła. Bez żadnej wiadomości. Prosimy o kontakt.
Skończyłam czytać, jak prosił Sherlock ( właściwie rozkazał ) wolniej, i położyłam rękę z telefonem na kolanach. Mężczyzna zaczął mruczeć coś niezrozumiale pod nosem, mrużąc oczy. Przytknął dwa złożone razem palce do skroni i ucisnął lekko.
-Chłopak.... Emm.... Maniak.... Bezbronna.... - Nabrał powietrza do płuc, jakby go olśniło. - PORWANIE.
To były jego ostatnie słowa, jakie usłyszałam, zanim otworzył drzwi od pojazdu i wyskoczył z niego. Miał szczęście, że akurat były czerwone światła.
-Sherlock! - syknęłam. - Gdzie ty...
Jednak nie odpowiedział mi nic. Widziałam tylko jego płaszcz trzepoczący na wietrze. Zmierzał do parku. Tylko po co?
Zmarszczyłam brwi i prędko za nim wyleciałam. Nie mogłam pozwolić na to, żebym nie brała udziału w sprawie. Zależało mi na tym... Dziwnie pociągało, czułam jak krew szybko pulsowała mi w żyłach na samą myśl o rozwiązaniu zagadki morderstwa...
Dotychczas opisywałam to tylko w swoich książkach, a przeżycie czegoś takiego naprawdę było jeszcze bardziej podniecające.
Serce waliło mocno, gdy czytałam sprawy. Różne problemy różnych ludzi. Interesujące, ale czasem całkowicie nudne.
Taksówkarz krzyknął za mną, ale ja nawet się za nim nie obejrzałam, w biegu wrzuciłam telefon do kieszeni i po chwili dogoniłam Sherlocka.
Zatrzymał się na środku parku i rozglądał się, przeskakując z nogi na nogę.
-Wyszukaj na jakimś portalu społecznościowym imię tej dziewczyny i zobacz, jak na imię jej chłopakowi. - polecił szybko.
Działałam naturalnie. Wyciągnęłam telefon i zrobiłam to, co kazał.
-Robert Hallison.
Detektyw w ogóle nie zareagował na moje słowa, tylko zaczął iść dalej... Aby złapać taksówkę na drugim końcu parku.
Nie mogłam pojąć. Nie tylko tej głupoty, ale i jego samego.
Ale wkrótce miałam nadzieję się dowiedzieć, co takiego było w Sherlocku, że każdego fascynował.

                                                                         ***
- Co sądzisz? - To były pierwsze słowa Sherlocka skierowane do mnie, które nie były rozkazem, a pytaniem. Spojrzałam na niego znad ekranu telefonu.
Staliśmy w pokoju zaginionej. Sherlock szukał wskazówek.
Przez najbliższą godzinę przeszukiwałam internet w poszukiwaniu informacji na temat owej dziewczyny, rozmawiałam nawet z jej rodziną, podając się za pomocnicę Holmesa.
Możliwe, iż to usłyszał i po prostu nie zaprzeczył, albo nie usłyszał i żył w nieświadomości, iż kontaktowałam się z klientami.
Sądziłam jednak, że o tym wiedział. Przecież ich widział.
Ale na "dzień dobry" nie odpowiedział.
Zmarszczyłam brwi, podeszłam bliżej mężczyzny i spojrzałam na niego pytająco. Patrzył na rozmiętą pościel na łóżku.
-Na jaki temat? - zapytałam, chcąc aby rozwinął myśl.
-Co się stało, gdzie uciekła, jak uciekła i czemu uciekła. - mówił szybko. - Jeżeli w ogóle to zrobiła.
Zmarszczyłam brwi.
-Myślisz, że została porwana? - zapytałam. - Z zamkniętego domu?
Sherlock zrobił kółko wokół własnej osi, unosząc powoli ręce w górę. Obserwowałam go z ciekawością, wszystko, co robił było bardzo dziwne, ale podążałam wzrokiem tam, gdzie padło jego spojrzenie i zauważyłam kilka interesujących rzeczy.
Okno było zamknięte, ale niedokładnie. Widziałam rysy od paznokci na klamce. Dziewczyna musiała zamknąć je pospiesznie... Na przykład widząc kogoś za oknem.
"Albo po prostu było jej strasznie zimno", podpowiedziała druga część mojego mózgu.
Parsknęłam, a Sherlock spojrzał na mnie dziwnie, co zignorowałam.
Bez słowa, wypadłam z pokoju i ruszyłam na dół. Drzwi wejściowe miały rysy tam, gdzie był klucz. Wyglądały na niedawno zrobione, było ich aż w nadmiarze. Sherlock obserwował mnie bacznie, każdy mój krok, każdy ruch, czułam satysfakcję, że mi nie przerywa.
Fałdy na dywanie prowadziły bardziej w lewo na południowy - zachód, co mogło wskazywać na szarpaninę, zwykle oznacza jakiś konflikt... Dostrzegłam przezroczystą wazę z plasikowymi kulkami w środku. Dwie dostrzegłam również w kącie za taboretem, na którym owe naczynie stało.
Uśmiechnęłam się do siebie, po czym odwróciłam się do Sherlocka.
-Chłopak ją porwał. - orzekłam.
Sherlock kiwnął głową, ale był lekko zaskoczony.
-Zgadza się. - skwitował.
Wyciągnęłam telefon i odszukałam adresu chłopaka, zapamiętałam go, po czym wyszłam z domu. Sherlock z dziwnym wyrazem twarzy opuścił miejsce zbrodni po mnie.
   
                                                                      ***
Nim się obejrzałam, byliśmy przed domem podejrzanego. Sherlock zadzwonił po Lestrade'a, ale ten nie odbierał. Byliśmy skazani na mężczyznę, którego Sherlock określał mianem "idioty" . Niedługo po zadzwonieniu okazało się, że to Andreson.
-Sherlock, co ty znowu pieprzysz? - zapytał oburzony mężczyzna, na co detektyw tylko westchnął, jakby przerabiał to już miliony razy. Poprawił swój szalik, postawił do góry kołnież i odwrócił sie od niego.
-Po prostu go zaaresztuj. - powiedział, odchodząc w stronę domu.
Andreson na szczęście zaparkował, w sumie za moją poradą, radiowóz dalej od budynku, więc nikt nie mógł się domyślić, że policja tu przybyła. O ile Andresona można było nazwać policjantem. Za bystry to on nie był.
Poszłam za Sherlockiem, rozglądając się dookoła. Wciągnęłam zimne, wieczorne powietrze, rozkoszując się dziwnym, ale przyjemnym klimatem. Robiło się już ciemno, jednak kompletne ciemności zapadnął za około 5 godzin. Sherlock nacisnął klamkę bez zbędnych gierek.
Zamknięte.
Nic dziwnego, że się nie udało, ale nie martwiłam się, gdyż miałam sposób.
Uśmiechnęłam się zadowolona, że brałam udział w lekcjach otwierania drzwi bez klucza za pomocą drucików, co było bardzo przydatną umiejętnością. Popchnęłam Sherlocka lekko w bok, a on nabrał z zaskoczeniem powietrza do płuc.
-Przesuń się, mistrzu. - zaśmiałam się pod nosem, czując dziwny przypływ dobrego humoru.
Schyliłam się i, wyjąwszy z kieszeni drucik, kilkoma sprawnymi ruchami pozbyłam się przeszkody, jaką były drzwi.
Jedyne, co mi nie pasowało, to brak zapewnienia o bezpieczeństwie.
Przeklinałam się, że nie mam broni, żadnej chociaż kurtki kuloodpornej... Nie wiadomo, jakim typem psychopaty był ten chłopak, mógł mieć pistolet, to bardzo prawdpodobne.
Uchyliłam drzwi, a Sherlock patrzył na mnie z osłupieniem. Chyba pierwszy raz w życiu. Czułam napięcie, jednak ze spokojem wkorczyłam do środka.
A Sherlock za mną.
W mieszkaniu wydawało się być ciemniej niż na dworze, rolety były pozasuwane, okna zamknięte szczelnie... Do tego bardzo dziwnie tu pachniało - dużą ilością płynów dezynfekujących zmieszaną z waniliowymi świeczkami zapachowymi.
Przeszłam przez hol, z którym wszystko było w porządku, lecz gdy wkroczyłam wraz z Sherlockiem do salonu, ujrzeliśmy pobojowisko, a ja właśnie skupiłam się na tym bałaganie.... To był wielki błąd.
Chłopak porwanej był w tym pokoju. I... Jak zwykle miałam rację.
Przeszłam na środek pokoju, szukając wskazówek i śladów, gdy nagle...
-Stop! - usłyszałam głos Sherlocka w ostatniej chwili.
pif
Ale nie było paf.
Poczułam uścisk, okropny uścisk. Na początek to było dziwne. Jakby ktoś mi ciągle nabijał siniaka w tym samym miejscu, a on w sekundę znikał... Ale w końcu pocisk przedziurawił mięśnie. I wtedy zaczęło się piekło.
Nie usłyszałam nic, poza mnóstwem odgłosów wystrzałów.
Co jeśli Sherlock również oberwał kulką?
Co jeśli ja jeszcze raz zostałam trafiona?
Co jeśli....?