czwartek, 30 października 2014

Rozdział 5

Witajcie!
Witaj!
Nowy rozdział to wynik nudy w samolocie bez komputera, wi fi czy... No.
Masakra.
Tak więc za błędy przepraszam.
Rozdział na Rekinga ( podrusznika f czazie )!
Miłego czytania!
Dżim
=========================================================

                                                       Ten chłopak siedział na drewnianym i zapewne niewygodnym krześle. Patrzyłam na niego z innego pokoju, dzieliło nas lustro weneckie. Co dziwne, nie czułam do niego urazy ani nawet żalu. Był mi wręcz przerażająco obojętny... Jednak miejsce, gdzie mnie postrzelił, zaczęło dziwnie mrowić. 
Byliśmy na komisariacie. Dziewczyny jednak u niego nie odnaleziono, ale on mnie postrzelił, za co siedział "tymczasowo" w więzieniu. John uparł się, że pójdzie ze mną na przesłuchanie. Od czasu, gdy zostałam zraniona "przez Sherlocka", zaczął się mną o wiele bardziej przejmować. A Sherlock, można powiedzieć, był zazdrosny.
Komisarz otworzył drzwi do sali. Było to przestronne pomieszczenie, ale słabe oświetlenie zmniejszało je optycznie. Ściany były szare, a podłoga wyglądała jak czarne kafelki, choć w sumie mogło to być zwykłe drewno.
John wszedł od razu za mną, a Sherlock, który nie opuszczał go na krok (jakby bał się, że coś zrobi), wkroczył do pokoju ostatni. Poza tym nie miał wyboru - też był świadkiem. 
Pierwsze, na co zwróciłam uwagę to wlasnie ten chłopak. Nie mógł mieć wiecej niż 20 lat.
A już zniszczył sobie życie.
Jasne wlosy opadały mu na oczy, jakby nie chciał z nikim nawiązywać kontaktu wzrokowego. Usta miał zaciśnięte w wąska kreskę, białą jak kreda. Miał urodę typową dla "macho w liceum", jednak zachowywał sie zupełnie inaczej. Jego na początek lekceważące ruchy zmieniły się w coraz bardziej spięte. Oczy jakby zaszły mu mgłą.
A więc to tak.
                                                       Matka mu zmarła - obwiniał się za to, ponieważ specjalnie zrobił psikus i zapchał rurę wydechową w samochodzie, siostra się obraziła, bo sama zaczęła podejrzewać, że to przez niego zginęła ich matka... Do tego dziewczyna z nim zerwała. Nie chciała chodzić z kryminalistą.
Prychnęłam cicho i chwyciłam są ramię, pocierając lekko. Nadal bolało i John mówił, że jeszcze poboli. Westchnęłam, a komisarz spojrzał na mnie uważnie.
-Rozpoznaje go pani?
Pokręciłam głową lekko. Nic prawie nie pamiętałam, a co dopiero jego wygląd. Tak, przeszkadzało mi to, że nie umiałam określić dokładnie, co się wtedy działo, ale nie miałam na to wpływu. Pamiętałam jedynie dźwięk wystrzału i ból.
-Dobrze... - Komisarz wydawał się być zirytowany. Samotnik, depresja, zero przyjaciół - dwa koty. Prymus, skończył medycynę, ale skończył tutaj, przez co jest zły na cały świat.- A pan?
Sherlock spojrzał najpierw na mnie - czułam się dziwnie, gdy tak mnie prześwietlał wzrokiem, jednak odwzajemniłam spojrzenie równie intensywnie. Wydawał się dbać o siebie tak samo jak zwykle, ale ja zauważyłam, że ma nową, lepszą maszynkę do golenia i użył po raz pierwszy perfumy.  Dolce Gabana. Dostał kiedyś na... Święto Dziękczynienia... - nieudany prezent.
 Zmarszczyłam nos, z niechęcią wdychając dużą ilość tego zapachu, zmysł węchu był u mnie szczególnie rozwinięty. Sherlock to zauważył i spojrzał na mnie tak, jakbym właśnie odkryła jego "mroczny sekret". Szybko odwrócił wzrok i wbił spojrzenie w komisarza.
-To on. Pamiętam go. Sam zadzwoniłem na policję. - Zrobił lekceważącą minę, na którą komisarz zareagował zaciśnięciem zębów.
-To środki bezpieczeństwa... Kazano mi państwa przesłuchać - tłumaczył się nieudolnie. Sherlock pokiwał głową pobłażliwie, a ja prawie parsknęłam śmiechem. John zganił mnie wzrokiem, nagle poczułam się nagle jak małe dziecko, które nieustannie trzeba pilnować. Zagryzłam wargę.
-Nic nie pamiętam - oznajmiłam nagle. - Gdy tylko sobie coś przypomnę, będzie pan trzecią osobą, która się o tym dowie.
Po czym wyszłam, uznając, że dalsza rozmowa nie ma żadnego sensu i że wszystko dokładnie wytłumaczyłam. Niemal słyszałam śmiech Sherlocka za sobą.
                           
John zmusił mnie do siedzenia w domu, chociaż ja miałam ochotę gdzieś wyjść. Najlepiej na sprawę z Sherlockiem. Albo i z Johnem. Ostatnimi czasy John i Sherlock w ogóle nie spędzali ze sobą czasu, nieustannie się kłócili i wymieniali srogimi spojrzeniami. A z początku wyglądali na zgranych...partnerów?
Byli partnerami? Tak mi się wydawało... Cokolwiek by ich nie łączyło, było to na pewno coś wiecej niż tylko przyjaźń. A ja nie zamierzałam tego psuć. Widziałam te tęskne spojrzenia Sherlocka, które rzucał Johnowi, gdy ten nie patrzył. John robił to samo, ale jego "żołnierska duma" nie pozwalała, aby takie sytuacje zdarzały się  często.
Ale i tak miały miejsce i nic temu nie zaprzeczy.
Pewnego wtorku, gdy chciałam wymknąć się na spacer, przechodząc przez kuchnie, natknęłam się na Sherlocka i Johna.
Nie było w tym nic dziwnego, mieszkałam z nimi, ale zaniepokoiło mnie to, że (jak zwykle) się kłócili. Schowałam się za ścianą, próbując nie wydawać żadnego dźwięku.
-John, czemu nie możesz dać temu spokój? - głos Sherlocka był spokojny, ale słychać w nim było zirytowana nutę.
John przeszedł przez kuchnie, najprawdopodobniej podchodząc do mężczyzny. Musieli sobie spojrzeć w oczy, bo nagle zrobiło się dziwnie cicho.
-Trzy lata, Sherlock - warknął. - Tyle miałeś czasu, żeby mi powiedzieć! -Walnął pięścią o blat, dobrze, że nie w twarz Sherlocka. - To chyba wystarczająco!
Sherlock milczał, ale nie spuścił wzroku.
-Groziło ci niebezpieczeństwo! - wydusił w końcu detektyw. - Nie mogłem pozwolić na to, żeby coś ci się stało.
John zaśmiał się, ale bez krztyny wesołości. Jego pięść się uniosła, ale rąbnął nią o szafkę.
-A ty znowu swoje, do cholery jasnej! - Jego głos zadrżał i wyskoczył do pisku. - Ja sam umierałem, rozumiesz? To był dla mnie koniec. Ciebie nie było!
Te słowa dużo go kosztowały. Nastało milczenie przerywane ich oddechami.
No i moim jękiem udręki.
"Serio? Teraz musi boleć?", pytałam sama siebie.
                                           Chciałam wstać i szybko popędzić do pokoju lub chociaż udawać, że dopiero teraz weszłam, ale ból mnie sparaliżował i zmusił do tego, abym osunęła się na ziemię. Nigdy mnie tak nie bolało, nie czułam nigdy czegoś podobnego. Przyćmiło mój wzrok, ale nie pozwoliłam sobie na kompletną jego stratę. Robiłam glebokie wdechy. Nagle ujrzałam przed sobą twarz Johna. Zobaczyłam niedoskonałości na jego twarzy aż zbyt wyraźnie, był blady, ale jego niezwykle niebieskie oczy przyglądały się mi i wcale nie zbledły.
-Amelia? Amelia, powiedz jak się nazywam.
Parsknęłam słabo.
-John, proszę ciebie, takie proste zadanie... - Czułam, że wręcz ulatuje ze mnie energia. John pokręcił głową, nerwowo chichocząc, a Sherlock za nim podał mu apteczkę.
-Sherlock, na cholerę mi to?
Detektyw zabrał od niego przedmiot z prychnięciem i rzucił go gdzieś w kąt. Nagle powrócił mi wzrok. Widziałam Johna dokładnie. Opierałam się plecami o ścianę, osuwając się powoli na podłogę. Wiedziałam, gdzie jestem, ale Sherlock po chwili zniszczył mój zmysł orientacji w terenie.
Jak?  Wziął mnie zręcznie na ręce i położył na kanapie.
Jakby to miało jakoś pomóc.
Unosząc się w powietrzu, z zawrotami głowy, trudno było mi  określić swoje położenie.
Do tego nie czułam się komfortowo z dłonią Sherlocka na swoim udzie.
Odetchnęłam z ulgą, gdy wszystko przestało wirować. Leżałam na kanapie.
 John z Sherlockiem pochylili się nade mną, a ja poczułam ich troskę tak mocno, że aż zrobiło mi się ciepło na sercu.
-Już dobrze. - uspokoiłam ich. John usiadł w moich nogach, a Sherlock wstał, przechadzając się po pokoju. Nieustannie rzucał nam spojrzenia.
-Co sie stało? - John spojrzał na mnie. Dostrzegłam w jego wzroku zakłopotanie - domyślał się, że słyszałam ich kłótnie.
-Nagle poczułam ból. Zakręciło mi sie w głowie i upadłam - opowiedziałam w skrócie to, co się stało.
John kiwnął głową, ale jego lekarski wzrok uważnie mnie prześwietlał. Widział, że zbladłam, że miałam wystraszony wzrok, że moje brwi marszczyły się pod wpływem bólu.
Ale nic nie powiedział. I do tego pozwolił mi iść na spacer. Musiało mu cholernie zależeć na rozmowie z Sherlockiem.
                                                               
                                                      Była cholerna trzecia rano, a Sherlock już brzdękał na swoich skrzypcach. Westchnęłam, nakrywając się kołdrą aż po samą głowę. Spałam "tymczasowo" u Sherlocka. John nie chciał się przyznać, że sypiał często (o ile nie zawsze) na kanapie, ale jego wygnieciona piżama mówiła sama za siebie.
-Sherlock! - wrzasnęłam. Nie byłam jeszcze wtedy przyzwyczajona do takiego "porannego budzenia". Jeszcze.
Ściągnęłam z siebie kołdrę szybkim ruchem, zarzuciłam na siebie przewiewny szlafrok i wyszłam z pokoju, krzyżując ramiona na piersiach.
Stanęłam w salonie i spojrzałam na Sherlocka. Grał z zamkniętymi oczami, jakby wsłuchiwał się w każdy dźwięk, co pewnie było prawdą. Ubrany był podobnie do mnie - szlafrok, szara koszula nocna i spodnie od piżamy.
-Mogę wiedzieć, co ty, do jasnej cholery, robisz?
  Nie odpowiedział. Patrzyłam na niego intensywnie przez przynajmniej 5 minut, ale nic sobie z tego nie robił.
W końcu poddałam się i rozłożyłam się na kanapie. Przymknęłam oczy, wsłuchując się w muzykę. Uwielbiałam muzykę klasyczną, ale to była moja mała, słodka słabość.
-Lubisz Czajkowskiego? - nagle z ust Sherlocka padło pytanie.
Otworzyłam jedno oko i na niego spojrzałam. Uśmiechnęłam się półgębkiem.
-Uwielbiam. Ale nie o 3 rano.
Sherlock na powrót przymknął oczy, ruchy jego ramienia, w którym trzymał smyczek i pieścił struny, były płynne i delikatne - idealne.
-Jest już 4. - Zepsuł chwilę.
Parsknęłam śmiechem, kręcąc głową i zanurzyłam nos w poduszkę. Nie miałam siły (ani szczególnej ochoty, żeby wstać.
 Johna nie było tutaj, ale możliwe, że się ugiął i spał na górze.
Potem dopiero się dowiedziałam, że nie.
                                                               *około miesiąc później*
-Jim.
-Amelio.
Zmrużyłam oczy, patrząc na mężczyznę. Miał na sobie jeden ze swoich ulubionych strojów - biała koszula, krawat w srebrne cętki oraz marynarka ze sztruksu w kolorze brudnego fioletu. Rozpiął górne guziki koszuli, puszczając krawat luźniej. Zrobił to specjalnie, uśmieszek nie schodził z jego twarzy.
-Po co mnie tu ściągnąłeś? - To pytanie w moich ustach brzmiało wręcz obojętnie, jednak czułam, że moje serce jest tykającą szybko bombą... Co za ironia.
-Nieładnie tak zaczynać rozmowę, nie sądzisz...? - westchnął. - Ale nie przyszłabyś tutaj, gdybyś również nie tęskniła.
Zignorowałam jego słowa, przełykając je gorzko jak łzy. Ale jedna moja cecha nie pozwoliła mi odpuścić.
- "Również"? Czyli tęskniłeś? - Wykrzywiłam usta w bezczelnym uśmiechu, a on się roześmiał. Zachowywał sie swobodnie, nie widać było, aby się denerwował. Ale oczy wszystko zdradzały - jego smutek , pustkę, osamotnienie w swoim geniuszu. Wszystko.
Wzruszył ramionami, a koszula opięła się na jego ramionach, jakby w akcie zemsty. Patrzyłam na niego beznamiętnie, choć w środku wręcz krzyczałam. Coś błysnęło w jego spojrzeniu. Musiał to zauważyć, moją słabość. Zaklęłam go w myślach.
-Wiem, o co ci chodzi. - Może mały blef nie zaszkodzi..?
Moriarty zmrużył oczy, a jego lewy kącik ust powędrował do góry.
-Doprawdy?
Milczałam, prostując się. Wyciągnęłam szybkim ruchem z buta pistolet i szybko wycelowałam go w jego skroń. O dziwo, na moim ciele nie pojawiły się czerwone punkty... Wyczuwałam podstęp, ale byłam taka zdenerwowana, że nie umiałam racjonalnie myśleć
Mężczyzna udał zdziwienie.
-O, już nie celujesz w krocze...
Znów zignorowałam jego słowa i mocniej docisnęłam broń do jego skroni.
-Gdzie jest John? -warknęłam.
Moriarty się  zaśmiał.
-Z Sherlockiem.
Zdzieliłam go twardym pistoletem w głowę, ale niemalże w tej samej sekundzie zostałam pozbawiona przytomności i osunęłam się z hukiem na podłogę. Ostatnie, co widziałam, to nieskończona ciemność i rozmazany krawat w srebrne cętki.

4 komentarze:

  1. CO DO CHORELY.
    Okej, na początku bardzo dziękuję ♥
    Humor poprawiłaś bardzo ♥
    Były całkiem fajne dedukcje, fajnie to opisałaś, bo poczułam aż współczucie do tego chłopaka i policjanta.
    Zrobiłaś mi trochę johnlockowych feelsów ;-;
    Z tym miesiącem później to przywaliłaś. Tęsknił, więc znał ją już wcześniej. Gdzie jest John, do jasnej anielki. Jak to z Sherlockiem. Borze zielony, jak to. Co się stało Amelii. Kryste ♥
    Znalazłam oczywiście jakiś tam przecinek i spacje, ale samolot Cię usprawiedliwia oczywiście.
    Jeszcze raz dziękuję ;3
    Baw się dobrze, Dżim ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. No szlag mnie trafił... napisałam taki komentarz, a tu nie ma internetu, i nie nie zachował się tekst tylko bład w połączeniu. Limity to wymysł szatana, mówię Ci. Jak zwykle pięknie (nie chce mi się pisać tego samego drugi raz). Dwa koty zapadną mi w pamięci. Nawet napisałam o problemach mentalnych, ale co tam, blogger uważa, że to nie ważne ;-; Kurna... nie jestem na czasie i nie wiem gdzie lecisz, ale baw się dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chryzte panie.
    Nieźle się dzieje. :o
    Dedukcje? Super!
    I te johnlockowe...no. ;-;
    A jak przeczytałam "Jim", to już miałam jedne, wielkie "o k*cenzura*."
    Emocje mną wręcz targały, gdy to czytałam.
    Po prostu świetne.♥
    Czekam na dalszy rozwój sytuacji! :>

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeju, zaczytałam się *.*
    Uzależniłam się od Twojego bloga, noooo.
    Czekam w niecierpliwości na więcej. :3
    *daje kubeł wełny*
    ~Derekówka

    OdpowiedzUsuń