sobota, 27 września 2014

Rozdział 2


To znowu ja.
Nudny ten rozdział, moim nieskromnym zdaniem.
Mam chociaż nadzieję, że końcówka zaskoczy.
Powinna przynajmniej.
Proszę o wyrażenie swojej opinii w komenatarzu.
Przepraszam za wszelkie błędy, postaram się je poprawić.
Ale wtedy, gdy mój mózg będzie znów działał.
Miłego czytania!
======================================================================
                                                       Wybiegłam za Sherlockiem z budynku. Trudno mi było za nim nadążyć, gdy już się rozpędził, jednak jakimś sposobem go dogoniłam.
-Jesteś detektywem - wydyszałam, uznając po chwili, że mogło to brzmieć jak pytanie, którym oczywiście nie było.
Sherlock na mnie nie popatrzył, tylko dalej szedł przed siebie za Gregiem, który wydawał się być lekko zdenerwowany.
-To stwierdzenie czy pytanie? - Skubaniec jeden... Przygryzłam wargę, równając się z nim. Teraz szliśmy w tym samym tempie. Spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy i kiwnął głową na potwierdzenie moich słów. - Bardzo błyskotliwa dedukcja. Ale wiem, że stać panią na więcej, czytałem pani książkę.
Zmarszczyłam brwi i nic nie odpowiedziałam, bo już dotarliśmy na miejsce. Syreny karetki od jakiegoś czasu dawały się we znaki, ale teraz, na szczęście, ucichły. Rozejrzałam się dookoła uważnie, oceniając sytuację.
Trochę krwi na bruku... Chyba nic poważnego się nie stało, ponieważ nie było policji. Inaczej mielibyśmy kłopot.
Greg pomachał ręką do mężczyzny wychodzącego z karetki i do niego podszedł. Sherlock również.
Ja postanowiłam odnaleźć Johna, więc przeszłam na sam środek skweru. Powietrze było przesiąknięte deszczem, a ja bardzo lubiłam taki zapach, do tego wilgotne ściany z kostki nadawały dziwnego, acz niezwykle tajemniczego klimatu.
Doktor stał oparty o mur. Zrobiłam w jego stronę kilka odważnych kroków, lecz gdy byłam już bliżej, zwolniłam i postanowiłam go do siebie przekonać. Teraz, po powrocie Sherlocka, mógł nie chcieć mnie, lub po prostu nie mieć miejsca w swoim domu. A przecież tego potrzebowałam.
John podniósł na mnie wzrok. Stanęłam obok niego i zaczęłam obserwować.
Oddychał głęboko. Mrugał bardzo często. Rozszerzone źrenice. Dużo adrenaliny.
Miał ranę na głowie, ale nie głęboką, na szczęście. Najwidoczniej mało go obchodziła. Wyciągnęłam chusteczkę z kieszeni i mu ją podałam.
-Nie chcesz przetrzeć tej rany? - zaproponowałam.
Spojrzał najpierw na mnie, potem na moją dłoń. Wyglądał tak, jakby chciał i miał zamiar odpowiedzieć, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobił.
Odwrócił ode mnie wzrok i wpatrzył się w detektywa rozmawiającego uważnie z funkcjonariuszami policji, którzy pojawili się tu znikąd.
A jednak coś poważnego się stało.
Przygryzłam wargę i sięgnęłam po kosmyk włosów, aby wsadzić go za ucho. Klepnęłam się w kieszeń płaszcza, sprawdzając, czy nadal mam tam dokumenty.
-Weź to - Wcisnęłam Johnowi w rękę chusteczkę, dając do zrozumienia, że mało mnie obchodzi, czy ma ochotę, czy nie, rana musi być oczyszczona.
I ruszyłam w stronę tej "grupki", bo coś czułam, że John mógł zostać aresztowany.
Sherlock był w trakcie jakiejś dyskusji, zapewne skutecznej, jednak im przerwałam. Uznałam mój sposób za lepszy.
-Dobry wieczór - powiedziałam, udając zatroskaną kobietę, jak najlepiej umiałam. - Jestem tutaj, aby dowiedzieć się czy John Watson poniesie jakąś karę w owej sprawie.
Głupiutka kobietka, nie ma nic lepszego, aby nabrać mężczyznę. Sherlock zmarszczył brwi, ale nie przerywał, uznawając, iż może potem wtrącić coś i uratować sytuację.
Funkcjonariusz poprawił czapkę, wymienił spojrzenia z Gregiem i zwrócił się do mnie.
-Dwie osoby poniosły przez niego szkod...
-To był wypadek! - przerwał mu krzykiem Sherlock.
Spojrzałam na niego, ukrywając z trudem zdumienie.  Był dziwny. I niesutannie rzucał spojrzenia Johnowi. Martwił się. Zignorowałam go i oczami przekazałam, aby funkcjonariusz kontynuował.
-Grożą mu nawet 2 miesiące więzienia.
Naprawdę? Nie mają kogo za kratki ładować?
Westchnęłam, sprawiając wrażenie bardzo zmartwionej.
-Proszę zrozumieć, John miał problemy, nadal boryka się z nimi, ja jestem jego kuratorką. - Wyciągnęłam z płaszcza dokumenty i pokazałam mężczyźnie z nieporadnym uśmiechem.
Podchwyciłam spojrzenie Sherlocka. Patrzył na mnie tak, jakby mi odbiło. Ale chyba rozumiał, bo milczał. Funkcjonariusz kiwnął głową i potarł czoło wierzchem dłoni, wzdychając, jakbym stworzyła nowy problem.
-Dobrze... Pozwoli pani, że skontaktuję się z komendantem i zaraz porozmawiamy.
Uśmiechnęłam się i kiwnęłam ochoczo głową, składając dłonie razem.
-Och, oczywiście, oczywiście!
Kiedy odszedł z Gregiem do osobowego samochodu, który miał uchodzić za policyjny, westchnęłam i zaśmiałam się cicho.
-Boże... Co za idiota.
Sherlock mruknął coś niewyraźnie. Brzmiało to jak potwierdzenie, a może nawet pochwała...
Zerknęłam na niego ukradkiem, lecz głównie obserwowałam tego funkcjonariusza. Rozmawiał przez telefon. Spokojnie, ale stanowczo argumentował i gestykulował zdecydowanie za dużo. Konkretnie dobierał słowa, słyszałam trochę dialogu... Pochodził ze Szkocji. Skończył filologię angielską. Nie miał ani żony, ani dziewczyny.
Zająknął się, gdy przechodziła obok niego jakaś fukcjonariuszka.
Czyli się zauroczył... Uniosłam z satysfakcją kącik ust.
Już wiedziałam, że się uda.
-Idź z Johnem do domu. Musicie porozmawiać - zwróciłam się do Sherlocka. Spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
-Dziwne jest to, że nawet pani nie znam, lecz mam ochotę wykonać pańskie polecenie. - burknął głosem bez emocji.
Zerknęłam ukradkowo na Johna, który patrzył w naszą stronę tęsknym wzrokiem.
-To wcale nie dziwne. - oznajmiłam, a Sherlock prawie się uśmiechnął. - To John.
Sherlock, najwyraźniej rozumiejąc moją aluzje, odwrócił się i ruszył w stronę doktora.
Postanowiłam ich poobserwować, ale niestety moją głowę zajęły inne myśli.
Skąd ten mężczyzna tyle o mnie wiedział?
Przecież... Nie mówiłam nikomu o sytuacji w domu. Ani dlaczego uciekłam.
To jakiś pieprzony geniusz. Albo agent CIA...
Sherlock i John wrócili na Baker Street, gdy ja omawiałam sytuację z funkcjonariuszami policji. Miałam ochotę też tam się wybrać, ale musiałam dać im czas, aby porozmawiali.
Czułam się rozerwana, zmieszana i nieporadna. Byłam nastawiona na to mieszkanie, nie spodziewając się takiego biegu zdarzeń. Pani Hudson zapewniła, że będę tam mieszkać, ale... Ale co z Sherlockiem?
Może Sherlock nie będzie tam mieszkać? Ale czemu nie miałby?
Żałowałam, że nie znałam łączących ich relacji.... Johna i Sherlocka. Ale... Jeśli miałabym poznać, wystarczy się zapytać. A jedyne osoby, które były osiągalne dla mnie i znały ich dość długo, to pani Hudson i Greg Lestrade.
Musiałam to wykorzystać w jakiś sposób, nawet jeśli wiele to nie wniesie.
Funkcjonariusz powiadomił mnie, że na razie mogę wrócić do domu, ale pozostaniemy w kontakcie. Greg gdzieś zniknął... Wróciłam więc na Baker Street.
Kobieta była u siebie w mieszkaniu, popijała herbatę, siedząc przy stoliku. Jej dłoń nieustannie pukała o blat. Lakier był już zdarty. Zmywała naczynia, żeby czymś się zająć. Greg odprowadził ją tutaj, musiał, ale nie chciał rozmawiać...
Zapukałam o ramę drzwi, ona popatrzyła na mnie i tak się zaczęło.
Dowiedziałam się tego i owego. O tym, jak się tutaj wprowadzili. Sherlock był niesamowity i rozwiązywał wszelkie zagadki z precyzją i łatwością. To mnie zaintrygowało...
Genialny detektyw umarł w tym samym dniu, co moja matka.
Mogło to nie mieć ze sobą nic wspólnego, ale co jeśli jednak miało?
Co jeś...
Nie, stop, za dużo gdybania.
                                                             Po rozmowie z panią Hudson byłam pewna, że Johna i Sherlocka łączy coś więcej niż przyjaźń.
Ale to mi nie wystarczało. Potrzebowałam dowodów.
Zakradłam się po cichu na piętro. Nie słyszałam żadnego dźwięku oprócz swojego oddechu. Było ciemno, jednak spod szpary w drzwiach sączyło się wątłe światło i oświetlało mi drogę. Stanęłam przed drzwiami i  na nie naparłam, uchylając lekko. Zajrzałam do środka, ale że nikogo nie zobaczyłam, wsunęłam się do środka i rozejrzałam.
Bałagan, który był większy niż wcześniej. Co tu się działo?
Moje oczy wychwycały wszystkie szczegóły, a mózg przetwarzał, pamiętając każdy element, każdą rzecz różniącą się do poprzednich.
Stoczyli bójkę. Sherlock oberwał znowu, ale tym razem w szczękę. John posadził go na kanapie i przyniósł lodu. No tak... Dopadło go poczucie winy. Rozmawiali przez około 3, nie, jednak 5, minut. Potem...
Zatrzymałam wzrok na dziwnym wgnieceniu na kanapie i pogniecionej poduszce. Zmrużyłam oczy.
Oni... Pokręciłam głową, marszcząc brwi.
Lepiej sprawdzić, niż gdybać, poprawiłam się w myślach.
Jeszcze raz przelustrowałam pokój, ale nie zauważyłam nic, co mogłoby zmienić moje poglądy na dany temat. Przełknęłam ślinę i zdjęłam płaszcz oraz nadmiar ubrań wierzchnych. Niepotrzebnie by tylko hałasowały. Przy okazji ściągnęłam buty. W samych skarpetkach nie wydawałam żadnego dźwięku.
Skierowałam się więc w stronę części sypialnianej. Bezszlestnie stawiałam kroki i byłam coraz bliżej pierwszych drzwi. I wtedy zaczynałam słyszeć już jakieś odgłosy, jednak udawałam, że ich nie ma, gdyż mój umysł zaczął sobie obrazować przyczyny niektórych z nich.
Stanęłam przed drewanianym wejściem. Zwykłe, białe drzwi, nic specjalnego, oprócz tego, że były lekko obdarte i widocznie często zostawiane szeroko otwartymi.... Należały one do Sherlocka, jak i cały pokój. To oczywiste. Oczywiste było również to, iż postanowiłam tam wejść.
Nacisnęłam klamę i bez problemu dostałam się do środka. Nikogo tam, dzięki Bogu, nie było. A więc John i Sherlock musieli być razem na górze.
Albo się kłócili, albo dyskutowali.
Nie zamierzałam się w to zagłębiać.
Zacisnęłam wargi i rozejrzałam się. Widać, że nikt dawno tu nie zaglądał, ponieważ panował tu zbyt idealny porządek. Oczywiście, oprócz kurzu.
Byłoby tu bardzo jasno, zwłaszcza ze względu na kremową wykładzinę i tapety, gdyby nie zasunięte dokładnie zasłony i zgaszone światło.
Na prawo od drzwi wisiała Tablica Mendelejewa, inaczej układ okresowy, a kilka kroków dalej dostrzegłam kontur wielkiej szafy z podłużnym lustrem.
Ten pokój nic mi o Sherlocku nie powiedział. A jeśli miał, to musiałam naprawdę bardzo się opierać...
Na widok wygodnego łóżka, poczułam natychmiastowe zmęczenie.
Była już późna godzina, a ja ostatnio prawie w ogóle nie spałam przez ciągłe koszmary.
Bez myślenia rzuciłam się na łóżko, nie patrząc, ani nie zwracając uwagi na nic.
Prawie od razu zasnęłam, nawet nie narzucając na siebie kołdry.
Jednak koszmary dały o sobie znać, nie opuściły mnie nawet tutaj. W nocy obudziłam się z krzykiem. Cała dygotałam i nie mogłam tego powstrzymać. Poczułam coś na ramieniu, ale nie zwróciłam na to uwagi, bo było mi cholernie zimno. Chciałam przyciągnąć do siebie kołdrę i się nią nakryć, ale coś stanęło mi na przeszkodzie. A raczej ktoś.

5 komentarzy:

  1. Świetny rozdział, serio *.* Czytałam z zapartym tchem!
    Końcówka zaskakująca, ale mam pytanie...CO ONI TAM NA GÓRZE ROBILI? HE HE HE...^^
    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału!
    Weny!
    -SH

    OdpowiedzUsuń
  2. Strasznie podoba mi się postać Ameli. :)
    Ten rozdział nie był nudny!
    Super rozdział!
    Życzę WENY! :3

    OdpowiedzUsuń
  3. No właśnie, CO ONI TAM NA GÓRZE ROBILI?!
    Łomatko, coś więcej niż przyjaźń, oczywiście.
    Amelia mi się podoba coraz bardziej, kuratorka, hehehe.
    Mam nadzieję, że znajdą dla niej miejsce <3
    Ojej, chcę wiedzieć, co się stało w nocy, pisz dalej!
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawet 2 miesiące, to trochę śmiesznie brzmi XD
    Mam nadzieję, że szybko napiszesz kolejny rozdział bo jestem bardzo ciekawa kto leżał obok niej *o*

    OdpowiedzUsuń
  5. Bloger wreszcie stwierdził,że mnie kocha.
    Hm...Widać,że masz dobry pomysł na to opowiadanie i tego się trzymaj. Nie przesadź, nie zrób z tego jakiegoś kiepskiego romansidła, czy dramatu.
    Jednak muszę się przyczepić do ważnej rzeczy. Styl pisania - ugrr strasznie się ten rozdział czytało (wybacz). Twój styl pozostawia zbyt wiele do życzenia i dziwi się,że nikt jeszcze nie zwrócił na to uwagi, bo jest to ważna część. Uważaj na to czym zaczynasz zdania, więcej zdań złożonych, równoważników i mniej niepotrzebnych rzeczy. "I" jest zazwyczaj łącznikiem, nie początkiem zdania. "Spojrzała w stronę muru na którym stał John i Sherlock, jednak ich tam nie było" (nie chce mi się tego szukać) - to jest całkowicie niepotrzebne,jak w 3 zdaniach rozbudowanie,że Amelia nie może iść na Baker Street. Styl pisania to ważny element, a komentarze, które na nic nie zwracają uwagi nic cię nie nauczą. To jest twoje pierwsze(?) opowiadanie, więc rozumiem,że wchodzisz w świat pisania i wiele jeszcze potrzebujesz. Posiedź dłużej nad rozdziałem, efekt będzie zdecydowanie lepszy. Wywalaj niepotrzebne opisy, rób więcej zdań złożonych, używaj równoważników. Nie mówię też,że mój blog pod względem pisania jest super itp. jednak oceniam ciebie, co zawsze przychodzi łatwiej niż ocenianie swojej twórczości.
    Popracuj nad tym i zdecydowanie przydałby się tu ktoś kto zwraca uwagę na pewne rzeczy niż milion komentarzy "super, chcę wiecej" - takie komentarze nic cię nie nauczą, a wchodzisz dopiero w świat twórczości.

    ~Moriarty

    OdpowiedzUsuń