sobota, 25 października 2014

Rozdział 4


 Ten rozdział jest dosyć krótki.
Przepraszam za to.
Jednak wena nie była łaskawa tym razem.
Postaram się w najbliższym czasie dodać następny rozdział.
Bo cieszę się, że czytacie i komentujecie!
Nie przedłużając...
Miłego czytania!
Dżim.



                         Obudziło mnie pikanie aparatury i przyciszone głosy lekarzy, które odbijały się echem w moim pokoju, pokoju szpitalnym.
-Cholera... - wychrypiałam słabo, przecierając oczy. Gdy uniosłam dłoń, dostrzegłam, że wystaje ze mnie mnóstwo rurek, wczepione do mojego nadgarstka były moimi "drugimi" żyłami.
Czułam się, jakby mnie trafił piorun, sparaliżowana doszczętnie, każdy ruch sprawiał, że czułam irytujące mrowienie w ramieniu... i ból.
Próbowałam sobie przypomnieć, co się wydarzyło. Ostatnie, co pamiętam, to... krzyk Sherlocka, tak, krzyk. Trafił mnie pocisk, to pewne, ale czy detektywa również?
Ludzie, mogłam się tylko domyślać.
                      Syknęłam z bólu przeszywającego moje ramię, gdy próbowałam unieść się na ramionach, więc opadłam z powrotem na poduszki.
Wbiłam wzrok w sufit, próbując wytężyć słuch.
-Nie - powiedział ktoś. - Znaczy, nie znam jej dokładnie, ale jest moją współlokatorką od niedawna.
Zmarszczyłam brwi, czując, że dłużej nie wytrzymam siedząc bezczynnie.
John?
Tym razem zignorowałam ból i podniosłam się do siadu, wyciągnęłam szyję i dostrzegłam Johna, który stał nieopodal moich uchylonych drzwi, rozmawiał z jakąś lekarką. W sumie sam wyglądał jak lekarz. Miał skupioną minę, nie starał się płaczliwie coś wybłagać, jednak argumentować swoją decyzję. Z jego pozy mogłam wywnioskować, że na razie piłeczka jest po jego stronie, głowę miał pochyloną tak, iż umiałam odczytać, że zastanawia się nad mądrym ułożeniem zdań.
Wciągnęłam ze świstem powietrze do ust.
                     Co się stało? Zostałam postrzelona.
                     Gdzie? W ramię, dokładniej w mięsień dwugłowy.
                     Z czego? Z rewolweru HS 21S, kaliber 22.
Mój mózg pracował na najwyższych obrotach mimo tego przenikliwego bólu, powoli nabierałam powietrza do płuc, które również odmawiały współpracy. Lekarka musiała zauważyć, że się obudziłam, gdyż szepnęła coś do Johna, a ten się odwrócił i na mnie spojrzał dziwnym wzrokiem.
Odwzajemniłam spojrzenie z lekkim niezrozumieniem, ponieważ kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć, o co zapytać. Lekarka wymieniła z nim jeszcze dwa zdania i odeszła, najwyraźniej pozwalając mu wejść do środka. Przyglądałam mu się, gdy zamykał drzwi, ale odwróciłam wzrok na szybę, gdy usiadł na krzesełku obok mojego łóżka.
-Wiem, zostałam postrzelona, dalej.
John musiał się spodziewać takiej reakcji, gdyż nawet nie westchnął.
-Miałaś operację - powiedział wręcz niepokojąco spokojnie. - Kula przeszyła twoje ramię na wylot, co było i plusem, i minusem - ciągnął.
Trawiłam jego słowa, trwając w milczeniu. Szczerze mówiąc, mój stan był dla mnie mało istotny, nic mi najwyraźniej nie dolegało poważniejszego, jednak martwiła mnie jedna sprawa.
-Czy Sherlock również został postrzelony?
John przygryzł wargę i splótł palce razem. Pokręcił lekko głową.
-Nie, ale pewnie coś by mu się stało, gdyby nie to, że ty odebrałaś pocisk - ciągnął. - Gdy ciebie postrzelono, on uskoczył przed pociskiem.
Zmarszczyłam brwi. Nie przypominałam sobie, żebym uratowała Sherlockowi życie, zasłaniając go sobą.... Po prostu szłam przed nim.
Pokiwałam głową w zadumie, miałam tyle pytań. Jak się dostałam do szpitala? Jak John się o tym dowiedział i... czy mówił prawdę, gdy rozmawiał z lekarką niedawno?
Czy mieszkam z nimi?
Pikanie i bzyczenie nieustannie mnie rozpraszało, wolałam zdecydowanie spokój i ciszę. Nie mogłam się doczekać, aż wrócę gdzieś, gdzie nie będzie mi nic irytującego przeszkadzać. Do tego miałniedługo zacząć pracę nad nową książką, która była opłacona za pieniądze z poprzedniej. Nie mogłam pozwolić sobie na bezczynne leżenie w szpitalu.
    John westchnął i rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby nie wiedział, co powiedzieć - w sumie, chyba nie wiedział.
Zauważyłam, że nie spał w nocy... albo jak już bardzo mało. Był nerwowy, ale nie musiało to mieć jednej przyczyny, to wszystko pewnie było dla niego za dużo - powrót Sherlocka, moje pojawienie się, ten postrzał... Pewnie czuł się winny.
-To nie twoja wina - szepnęłam zdławionym tonem.
John spojrzał na mnie z niezrozumieniem, pewnie nie wiedział, o czym mówię. Rozejrzał się po pokoju, chciał stąd wyjść jak najszybciej. Nie rozumiałam, czemu czuł się winny.
-Ja... -zawiesił się, wstając powoli. - Klucze do mieszkania są w szufladzie tutaj... - John wskazał na mebel obok mojego łóżka. - Witaj w naszym domu... - Spróbował się uśmiechnąć i, muszę przyznać, że nie wyglądał to jak wymuszony uśmiech.
Patrzyłam jak John wychodzi z pomieszczenia, zamyka drzwi z głuchym trzaskiem... Jego słowa "witaj w naszym domu" pobrzmiewały w mojej głowie przez długi czas.
             
               Po mniej więcej trzech dniach miałam dość szpitala i całej brytyjskiej służby zdrowia.
Pielęgniarka kilka razy próbowała zrobić mi zastrzyk i trafiła w żyłę dopiero za 6 razem. Krew ze mnie leciała jak z sita. Do tego uporczywy ból ramienia nie dawał mi w nocy spać albo w dzień wziąć kubka z kawą do ręki. Było to okropne.
Od ostatniego spotkania z Johnem minął tydzień, mężczyzna odwiedził mnie jeszcze 2 razy, aby porozmawiać o moim stanie z lekarzami i ogólnie ze mną. Z początku nasze rozmowy były nieśmiałe i niepewnie wypowiadaliśmy słowa, ale w końcu się do mnie przekonał. Sherlock mnie zaś nie odwiedził, co John uznał za dosyć dobry obrót sprawy, ponieważ on sam nie mógł go znieść, a co dopiero osoba w moim stanie z burzliwym nastrojem. Zaczęłam zauważać najmniejsze błędy, niedociągnięcia i zmiany.
Kiedy John wszedł w ostatni wtorek do sali, w której się znajdowałam, od razu dostrzegłam jego zgniecioną koszulę, nieszczęśliwie ukrytą za równie pomiętym swetrem. Nie mieszkał na Baker Street. Domyśliłam się, że pokłócił się z Sherlockiem. Miał zaciśnięte pięści, wzburzoną postawę i minę, która wskazywała na niemiłą wymianę zdań. Nie wiedziałam, o co mogliby się kłócić, wydawali się raczej... zgranymi partnerami... Ale John mógł mieć pretensje, to oczywiste.
           Wręcz błagałam o powrót na Baker Street, lekarz pewnie chciał mnie przywiązać do łóżka, bo już zaczynałam spacerować po szpitalu oraz poza jego terenem. W końcu John przyszedł do mnie pewnego piątkowego wieczoru. Ale nie był sam - z Sherlockiem.
Byłam już ubrana, więc wystarczyło mi wstać, odczepić się od tych wszystkich rurek i kabelków, po czym ubrałam płaszcz, zawiązałam szalik wokół szyi i uśmiechnęłam się do nich.
John odwzajemnił grymas, a Sherlock nadal stał z rękami splecionymi za plecami, obserwował mnie uważnie.
Musiałam wyglądać inaczej, przeglądałam się wczorajszego wieczora w lustrze i widziałam, jaka byłam blada. Zwykle nie używałam makijażu oprócz podkreślenia oczu, ale on  brak eyelinera lub cienia musiał zauważyć. Do tego włosy nie chciały się mnie słuchać, były roztrzepane i wydawały się żyć własnym życiem.
Bez słowa wyszliśmy z pomieszczenia, potem podpisałam tylko formalności i mogłam wreszcie wyjść. Miałam dość tego wszystkiego.
Wciągnęłam głęboko powietrze tak głęboko, że znowu poczułam uporczywe mrowienie w ramieniu.
Sherlock szedł z mojej lewej strony, a John z prawej, jakby wykorzystywali mnie do odzielania siebie nawzajem. Westchnęłam, uznając, że napięty stan w... "ich związku" nadal nie minął. John próbował nie patrzeć na Sherlocka, za to sam detektyw miał zniecierpliwione spojrzenie.
Przeszliśmy przez chodnik i wyrwałam się do przodu, aby zamówić taksówkę. Za takimi małymi rzeczami tęskniłam. Czarny pojazd podjechał pod mój nos. Otworzyłam samodzielnie drzwi i wsiadłam do środka z lekkim uśmiechem, już miałam podać adres Baker Street 221B, gdy John wpakował się do środka i mi przerwał:
-Nie, Amelio, jedziemy gdzie indziej.

5 komentarzy:

  1. No no, John ma spinę z Sherlym... Ciekawe o co poszło!
    I gdzie oni ją chcą wywieść...?
    Rozdział standardowo zayebisty, ale tym dostaniem pistoletem i przenikłym bólem mnie zniszczyłaś! xD
    Czekam niecierpliwie na następny rozdział *u*
    Wenyyy!
    -SH

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaa! Jak ja uwielbiam wejść z rana na bloggera i zobaczyć nowy rozdział (tak, wiem, jest wpół do trzeciej, ale jest też sobota ;3)
    Cieszę się, że Sherlockowi nic się nie stało i że również Amelia jest cała, bo była oczywiście postrzelona, ale wszystko powinno być raczej w porządku.
    Amelia nie straciła oczywiście jasności umysłu, co bardzo mi się podobało. 'Ich związku' i inne takie robią u mnie wyszczerz, nic nie poradzę. Pozostaje kwestia, gdzie Amelia będzie spać, kiedy John (czy jeśli John) wróci na Baler Street. Mam tylko nadzieję, że nie zrobisz z niej bohaterki jak z filmów sensacyjnych, tzn. została postrzelona i raczej nie może jeszcze skakać po budynkach, chyba wiesz, o co mi chodzi :) Tak to tylko John-żołnierz (kocham Johna-żołnierza ^^)
    Przeszukałam interpunkcję i niczego nie zauważyłam, może tylko brak kropki pod sam koniec rozdziału, po 'mrowienie w ramieniu'.
    I nie wiem, dlaczego 'Brytyjskiej' jest z wielkiej litery.
    Ale teraz, kurcze, gdzie oni jadą.
    To wszystko wina samochodów.
    Weny
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  3. Jedyny błąd na jaki zwróciłam uwagę to "miałniedługo". Czytałam z prędkością światła i bardzo mi jest żal, że nie mogłam przeczytać tego rano. Nie wiem dlaczego wciąż wyobrazżm sobie Amelię jako nastolatkę, nie podoba mi się moja wyobraźnia. Jak zwykle fajnie ale jest pierwsza w nocy, więc nie jestem zdolna do napisania jakiegokolwiek sensownego komentarza. Dobranoc.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie!
    Podobał mi się ten cały opis przeżyć głównej bohaterki.
    Gdzie oni ją wiozą?
    I JAWN taki stanowczy... (mrrrr)
    Weny życzę. :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Faktycznie króciutki rozdział, lecz bardzo przyjemny :) Jak Arlandia wyobrażam sobię Amerlie jako nastolatkę, sama nie wiem dlaczego. Bardzo pasuje mi właśnie na taką niedoświadczoną 17, z zdolnościami dedukcyjnymi.
    Podoba mi się takie oddanie postaci Johna, co w opowiadaniach, które czytałam było rzadkością. Zaczęłaś rozbudowywać zdania i to bardzo mi się podoba. Dialogi też dobrze napisane. Lubie, gdy rozdział kończy się niepewnością, a sama w swoich nigdy tego nie robię, bo nie umiem dobrze zakończyć, z tą nutką tajemniczości. Super, podoba mi się to zakończenie. Niczym porywanie Ameli, by ją wywieźć gdzieś i zostawić na odludziu, oglądając jak sobie radzi :D

    ~Moriarty

    OdpowiedzUsuń