sobota, 27 września 2014

Rozdział 2


To znowu ja.
Nudny ten rozdział, moim nieskromnym zdaniem.
Mam chociaż nadzieję, że końcówka zaskoczy.
Powinna przynajmniej.
Proszę o wyrażenie swojej opinii w komenatarzu.
Przepraszam za wszelkie błędy, postaram się je poprawić.
Ale wtedy, gdy mój mózg będzie znów działał.
Miłego czytania!
======================================================================
                                                       Wybiegłam za Sherlockiem z budynku. Trudno mi było za nim nadążyć, gdy już się rozpędził, jednak jakimś sposobem go dogoniłam.
-Jesteś detektywem - wydyszałam, uznając po chwili, że mogło to brzmieć jak pytanie, którym oczywiście nie było.
Sherlock na mnie nie popatrzył, tylko dalej szedł przed siebie za Gregiem, który wydawał się być lekko zdenerwowany.
-To stwierdzenie czy pytanie? - Skubaniec jeden... Przygryzłam wargę, równając się z nim. Teraz szliśmy w tym samym tempie. Spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy i kiwnął głową na potwierdzenie moich słów. - Bardzo błyskotliwa dedukcja. Ale wiem, że stać panią na więcej, czytałem pani książkę.
Zmarszczyłam brwi i nic nie odpowiedziałam, bo już dotarliśmy na miejsce. Syreny karetki od jakiegoś czasu dawały się we znaki, ale teraz, na szczęście, ucichły. Rozejrzałam się dookoła uważnie, oceniając sytuację.
Trochę krwi na bruku... Chyba nic poważnego się nie stało, ponieważ nie było policji. Inaczej mielibyśmy kłopot.
Greg pomachał ręką do mężczyzny wychodzącego z karetki i do niego podszedł. Sherlock również.
Ja postanowiłam odnaleźć Johna, więc przeszłam na sam środek skweru. Powietrze było przesiąknięte deszczem, a ja bardzo lubiłam taki zapach, do tego wilgotne ściany z kostki nadawały dziwnego, acz niezwykle tajemniczego klimatu.
Doktor stał oparty o mur. Zrobiłam w jego stronę kilka odważnych kroków, lecz gdy byłam już bliżej, zwolniłam i postanowiłam go do siebie przekonać. Teraz, po powrocie Sherlocka, mógł nie chcieć mnie, lub po prostu nie mieć miejsca w swoim domu. A przecież tego potrzebowałam.
John podniósł na mnie wzrok. Stanęłam obok niego i zaczęłam obserwować.
Oddychał głęboko. Mrugał bardzo często. Rozszerzone źrenice. Dużo adrenaliny.
Miał ranę na głowie, ale nie głęboką, na szczęście. Najwidoczniej mało go obchodziła. Wyciągnęłam chusteczkę z kieszeni i mu ją podałam.
-Nie chcesz przetrzeć tej rany? - zaproponowałam.
Spojrzał najpierw na mnie, potem na moją dłoń. Wyglądał tak, jakby chciał i miał zamiar odpowiedzieć, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobił.
Odwrócił ode mnie wzrok i wpatrzył się w detektywa rozmawiającego uważnie z funkcjonariuszami policji, którzy pojawili się tu znikąd.
A jednak coś poważnego się stało.
Przygryzłam wargę i sięgnęłam po kosmyk włosów, aby wsadzić go za ucho. Klepnęłam się w kieszeń płaszcza, sprawdzając, czy nadal mam tam dokumenty.
-Weź to - Wcisnęłam Johnowi w rękę chusteczkę, dając do zrozumienia, że mało mnie obchodzi, czy ma ochotę, czy nie, rana musi być oczyszczona.
I ruszyłam w stronę tej "grupki", bo coś czułam, że John mógł zostać aresztowany.
Sherlock był w trakcie jakiejś dyskusji, zapewne skutecznej, jednak im przerwałam. Uznałam mój sposób za lepszy.
-Dobry wieczór - powiedziałam, udając zatroskaną kobietę, jak najlepiej umiałam. - Jestem tutaj, aby dowiedzieć się czy John Watson poniesie jakąś karę w owej sprawie.
Głupiutka kobietka, nie ma nic lepszego, aby nabrać mężczyznę. Sherlock zmarszczył brwi, ale nie przerywał, uznawając, iż może potem wtrącić coś i uratować sytuację.
Funkcjonariusz poprawił czapkę, wymienił spojrzenia z Gregiem i zwrócił się do mnie.
-Dwie osoby poniosły przez niego szkod...
-To był wypadek! - przerwał mu krzykiem Sherlock.
Spojrzałam na niego, ukrywając z trudem zdumienie.  Był dziwny. I niesutannie rzucał spojrzenia Johnowi. Martwił się. Zignorowałam go i oczami przekazałam, aby funkcjonariusz kontynuował.
-Grożą mu nawet 2 miesiące więzienia.
Naprawdę? Nie mają kogo za kratki ładować?
Westchnęłam, sprawiając wrażenie bardzo zmartwionej.
-Proszę zrozumieć, John miał problemy, nadal boryka się z nimi, ja jestem jego kuratorką. - Wyciągnęłam z płaszcza dokumenty i pokazałam mężczyźnie z nieporadnym uśmiechem.
Podchwyciłam spojrzenie Sherlocka. Patrzył na mnie tak, jakby mi odbiło. Ale chyba rozumiał, bo milczał. Funkcjonariusz kiwnął głową i potarł czoło wierzchem dłoni, wzdychając, jakbym stworzyła nowy problem.
-Dobrze... Pozwoli pani, że skontaktuję się z komendantem i zaraz porozmawiamy.
Uśmiechnęłam się i kiwnęłam ochoczo głową, składając dłonie razem.
-Och, oczywiście, oczywiście!
Kiedy odszedł z Gregiem do osobowego samochodu, który miał uchodzić za policyjny, westchnęłam i zaśmiałam się cicho.
-Boże... Co za idiota.
Sherlock mruknął coś niewyraźnie. Brzmiało to jak potwierdzenie, a może nawet pochwała...
Zerknęłam na niego ukradkiem, lecz głównie obserwowałam tego funkcjonariusza. Rozmawiał przez telefon. Spokojnie, ale stanowczo argumentował i gestykulował zdecydowanie za dużo. Konkretnie dobierał słowa, słyszałam trochę dialogu... Pochodził ze Szkocji. Skończył filologię angielską. Nie miał ani żony, ani dziewczyny.
Zająknął się, gdy przechodziła obok niego jakaś fukcjonariuszka.
Czyli się zauroczył... Uniosłam z satysfakcją kącik ust.
Już wiedziałam, że się uda.
-Idź z Johnem do domu. Musicie porozmawiać - zwróciłam się do Sherlocka. Spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
-Dziwne jest to, że nawet pani nie znam, lecz mam ochotę wykonać pańskie polecenie. - burknął głosem bez emocji.
Zerknęłam ukradkowo na Johna, który patrzył w naszą stronę tęsknym wzrokiem.
-To wcale nie dziwne. - oznajmiłam, a Sherlock prawie się uśmiechnął. - To John.
Sherlock, najwyraźniej rozumiejąc moją aluzje, odwrócił się i ruszył w stronę doktora.
Postanowiłam ich poobserwować, ale niestety moją głowę zajęły inne myśli.
Skąd ten mężczyzna tyle o mnie wiedział?
Przecież... Nie mówiłam nikomu o sytuacji w domu. Ani dlaczego uciekłam.
To jakiś pieprzony geniusz. Albo agent CIA...
Sherlock i John wrócili na Baker Street, gdy ja omawiałam sytuację z funkcjonariuszami policji. Miałam ochotę też tam się wybrać, ale musiałam dać im czas, aby porozmawiali.
Czułam się rozerwana, zmieszana i nieporadna. Byłam nastawiona na to mieszkanie, nie spodziewając się takiego biegu zdarzeń. Pani Hudson zapewniła, że będę tam mieszkać, ale... Ale co z Sherlockiem?
Może Sherlock nie będzie tam mieszkać? Ale czemu nie miałby?
Żałowałam, że nie znałam łączących ich relacji.... Johna i Sherlocka. Ale... Jeśli miałabym poznać, wystarczy się zapytać. A jedyne osoby, które były osiągalne dla mnie i znały ich dość długo, to pani Hudson i Greg Lestrade.
Musiałam to wykorzystać w jakiś sposób, nawet jeśli wiele to nie wniesie.
Funkcjonariusz powiadomił mnie, że na razie mogę wrócić do domu, ale pozostaniemy w kontakcie. Greg gdzieś zniknął... Wróciłam więc na Baker Street.
Kobieta była u siebie w mieszkaniu, popijała herbatę, siedząc przy stoliku. Jej dłoń nieustannie pukała o blat. Lakier był już zdarty. Zmywała naczynia, żeby czymś się zająć. Greg odprowadził ją tutaj, musiał, ale nie chciał rozmawiać...
Zapukałam o ramę drzwi, ona popatrzyła na mnie i tak się zaczęło.
Dowiedziałam się tego i owego. O tym, jak się tutaj wprowadzili. Sherlock był niesamowity i rozwiązywał wszelkie zagadki z precyzją i łatwością. To mnie zaintrygowało...
Genialny detektyw umarł w tym samym dniu, co moja matka.
Mogło to nie mieć ze sobą nic wspólnego, ale co jeśli jednak miało?
Co jeś...
Nie, stop, za dużo gdybania.
                                                             Po rozmowie z panią Hudson byłam pewna, że Johna i Sherlocka łączy coś więcej niż przyjaźń.
Ale to mi nie wystarczało. Potrzebowałam dowodów.
Zakradłam się po cichu na piętro. Nie słyszałam żadnego dźwięku oprócz swojego oddechu. Było ciemno, jednak spod szpary w drzwiach sączyło się wątłe światło i oświetlało mi drogę. Stanęłam przed drzwiami i  na nie naparłam, uchylając lekko. Zajrzałam do środka, ale że nikogo nie zobaczyłam, wsunęłam się do środka i rozejrzałam.
Bałagan, który był większy niż wcześniej. Co tu się działo?
Moje oczy wychwycały wszystkie szczegóły, a mózg przetwarzał, pamiętając każdy element, każdą rzecz różniącą się do poprzednich.
Stoczyli bójkę. Sherlock oberwał znowu, ale tym razem w szczękę. John posadził go na kanapie i przyniósł lodu. No tak... Dopadło go poczucie winy. Rozmawiali przez około 3, nie, jednak 5, minut. Potem...
Zatrzymałam wzrok na dziwnym wgnieceniu na kanapie i pogniecionej poduszce. Zmrużyłam oczy.
Oni... Pokręciłam głową, marszcząc brwi.
Lepiej sprawdzić, niż gdybać, poprawiłam się w myślach.
Jeszcze raz przelustrowałam pokój, ale nie zauważyłam nic, co mogłoby zmienić moje poglądy na dany temat. Przełknęłam ślinę i zdjęłam płaszcz oraz nadmiar ubrań wierzchnych. Niepotrzebnie by tylko hałasowały. Przy okazji ściągnęłam buty. W samych skarpetkach nie wydawałam żadnego dźwięku.
Skierowałam się więc w stronę części sypialnianej. Bezszlestnie stawiałam kroki i byłam coraz bliżej pierwszych drzwi. I wtedy zaczynałam słyszeć już jakieś odgłosy, jednak udawałam, że ich nie ma, gdyż mój umysł zaczął sobie obrazować przyczyny niektórych z nich.
Stanęłam przed drewanianym wejściem. Zwykłe, białe drzwi, nic specjalnego, oprócz tego, że były lekko obdarte i widocznie często zostawiane szeroko otwartymi.... Należały one do Sherlocka, jak i cały pokój. To oczywiste. Oczywiste było również to, iż postanowiłam tam wejść.
Nacisnęłam klamę i bez problemu dostałam się do środka. Nikogo tam, dzięki Bogu, nie było. A więc John i Sherlock musieli być razem na górze.
Albo się kłócili, albo dyskutowali.
Nie zamierzałam się w to zagłębiać.
Zacisnęłam wargi i rozejrzałam się. Widać, że nikt dawno tu nie zaglądał, ponieważ panował tu zbyt idealny porządek. Oczywiście, oprócz kurzu.
Byłoby tu bardzo jasno, zwłaszcza ze względu na kremową wykładzinę i tapety, gdyby nie zasunięte dokładnie zasłony i zgaszone światło.
Na prawo od drzwi wisiała Tablica Mendelejewa, inaczej układ okresowy, a kilka kroków dalej dostrzegłam kontur wielkiej szafy z podłużnym lustrem.
Ten pokój nic mi o Sherlocku nie powiedział. A jeśli miał, to musiałam naprawdę bardzo się opierać...
Na widok wygodnego łóżka, poczułam natychmiastowe zmęczenie.
Była już późna godzina, a ja ostatnio prawie w ogóle nie spałam przez ciągłe koszmary.
Bez myślenia rzuciłam się na łóżko, nie patrząc, ani nie zwracając uwagi na nic.
Prawie od razu zasnęłam, nawet nie narzucając na siebie kołdry.
Jednak koszmary dały o sobie znać, nie opuściły mnie nawet tutaj. W nocy obudziłam się z krzykiem. Cała dygotałam i nie mogłam tego powstrzymać. Poczułam coś na ramieniu, ale nie zwróciłam na to uwagi, bo było mi cholernie zimno. Chciałam przyciągnąć do siebie kołdrę i się nią nakryć, ale coś stanęło mi na przeszkodzie. A raczej ktoś.

piątek, 26 września 2014

Rozdział 1


Witam.
To znowu ja.
Po przeczytaniu bardzo proszę o opisanie swoich uczuć w komentarzu.
Zwłaszcza wylewnie, uwielbiam wykrzykniki.
Miłego czytania.
Dżim!
======================================================================
                                                -Greg? Greg Lestrade? – wydusił. – Co ty tu robisz?

Jego twarz była tak zdumiona, że aż parsknęłam śmiechem. Jednak miał w oczach ból. Tak jakby ten mężczyzna przywrócił dobre wspomnienia, które sprawiały, że cierpi...
Mężczyzna, który przed chwilą wkroczył do pomieszczenia, obdarzył go przelotnym spojrzeniem. Uśmiechnął się, ale bez przekonania.
-Hej – mruknął tylko. – Przyszedłem po stare akta sprawy… Zostałem na nowo zatrudniony. Wiesz, zwolniono mnie z pracy po całej aferze z Sherlockiem…
Greg ostrożnie wymówił to imię, obserwując reakcję Johna, jakby ten miał mu za to przywalić w twarz. Jednak były żołnież stał wyprostowany, nagle jego twarz nic nie wyrażała.
Za to ręce miał zaciśnięte w pięści.
-Rozumiem.
Zrobił gwałtowny ruch, krocząc na środek pokoju. Pani Hudson podeszła za nim, układając jakieś papiery i podając je Gregowi.
Przez chwilę panowało lekkie zamieszanie, wpatrywałam się w nich, próbują wywnioskować coś przydatnego z ich zachowania.
                      Greg pakował dokumenty do teczki, doktor Watson grzebał zawzięcie, nie patrząc gdzie, a pani Hudson mu w tym nieporadnie „pomagała”, układając czasami jakąś zwaloną figurkę i biadoląc nad tym kurzem i nieporządkiem.
Rzeczywiście, najczyściej tu nie było.

Ze względu na sytuacje, pozwoliłam sobie się rozejrzeć po mieszkaniu. Tapety były w ładne, czarno-białe, monarchinie wzory. Kilka metrów od ramy drzwi widniał obraz czaszki oraz, może z trzy łokcie dalej, jakby nasprejowana, uśmiechnięta buźka. Widać było po niej ślady nabojów.
Zobaczyłam ładny kominek, ale bardzo zakurzony. Domyśliłam się, że nikt dawno tu nie sprzątał. Może od czasu do czasu pani Hudson. 
     Po obu stronach kominka stały fotele. Jeden – ten z lewej-  o wyblakłym, szkarłatnym kolorze z poduszką z flagą Anglii, a drugi był szary z metalowym szkieletem. 
John rzucał mi ukradkowe spojrzenia. Nic dziwnego. Nadal zastanawiał się, kim jestem i dlaczego tu jestem. Do tego prosto z mostu oznajmiłam, że będę z nim mieszkać... Mogło to być dziwne, ale lubiłam być stanowcza.
Tak się rozglądając, zauważyłam dziwne ruchy Grega. Sztywne. I takie niepewne. W takiej sytuacji, to w sumie nic dziwnego, ale i tak wydawało mi się to podejrzane...
Spojrzenia Johna zainteresowały Grega, który nagle zwrócił na mnie uwagę. Zmarszczył brwi i zerknął na grzebiącego w papierach mężczyznę.
-Kim jest ta kobieta? - W jego głosie słychać było zdenerwowanie.
Co pana tak stresuje, panie Lestrade?
John udał, że nie wie, o kim Greg mówi i uniósł z
 lekkim zdumieniem głowę. Wpatrzył się we mnie z cichym westchnieniem.
Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale go wyprzedziłam. Ustawiłam się niby z obojętnością, ale zachowałam dumę, i prześwietliłam Grega wzrokiem.
Miał ścięte na krótko włosy, prześwitujące siwizną. Jakby nie miał ochoty, ani czasu ich układać lub o nie dbać. Trochę zmarszczek, opalony, miał wory pod oczami i troszkę zarostu, który wymagał natychmiastego zgolenia.
Chociaż mężczyzną był bardzo przystojnym.
-Jestem jego nową współlokatorką. – oznajmiłam, na co John ponownie westchnął, a Greg był równie zdziwiony, jak on na początku. Pani Hudson się nerwowo zaśmiała.

Podeszła do mnie, podskakując na małych obcasach i, stanąwszy obok mnie, objęła ramieniem opiekuńczo.
-To jest Amelia Crowe. Pomyślałam, że Johnowi przyda się towarzystwo - Uśmiechnęła się ciepło do doktora. Rzuciłam spojrzenie Gregowi. Trudno było opisać jego minę. Był... zdezorientowany.
I gotowy do wyjścia.
Czemu mu się tak śpieszyło?
A John znowu wciągnął powietrze do płuc. Podszedł powoli do kobiety i popatrzył jej w oczy, kompletnie mnie ignorując. Ja w sumie też go ignorowałam, obserwowałam policjanta.

-Pani Hudson... Rozumiem, że pani się stara, że o mnie dba, ale ja nie mogę tu zostać. Po prostu... - Przymknął oczy, znowu westchnienie.
Zmarszczyłam brwi. Nie mogłam zrozumieć, co mu tutaj nie pasowało. Trochę się ogarnie, wyrzuci to i owo... A mieszkanie będzie jak nowe.
Zanim ktokolwiek zdołałby cokolwiek zrobić, Greg kaszlnął głośno, zwracając na siebie uwagę.
Jego mina wyrażała bardzo dużo. Strach, zażenowanie, smutek, ale i dziwne podniecenie.
Moją uwagę zwróciła druga osoba. Osoba, która stanęła obok Grega.
Coś mi mówiło, może niewierzące milczenie Johna, że to był Sherlock Holmes.
Pani Hudson pisnęła lekko i chyba zasłoniła usta ręką w niedowierzaniu.
Greg zaśmiał się żałośnie.
Czyli... Sherlock nie umarł... Ale... Uciekł? Zaginął?
Obserwowałam sytuację.
-Witaj, John - powitał go całkowicie zwyczajnie mężczyzna. Miał bardzo głeboki głos, na pozór spokojny, ale słychać było w nim podejrzaną nutę.
Jego spojrzenie padło najpierw na mnie, przejechał po mnie wzrokiem, ale nie ściągnął przez długi czas.

Był blady, ale miał dosyć ciemne, bardzo odznaczające się śińce pod oczyma. Określiłabym to jako kilka nieprzespanych nocy. 
Sherlock miał mahoniowe, kręcone włosy, aż zbyt idealnie ułożone, wydatne kości policzkowe, które lekko zanikały w jego podłużnej twarzy, lecz światło na niego padające dosyć konkretnie je uwydatniało. Jego jasnoniebieskie oczy wydawały się rozbiegane, ale i dziwnie skupione. Był wytwornie ubrany. Gładki na twarzy. Posiadał nowy garnitur, który był luźniejszy niż poprzedni, bo jego ruchy były najwyraźniej przyzwyczajone do ciaśniejszych ubrań.
I do tego płaszcz. Płaszcz miał naprawdę wytworny. I... Wydawał się być stary. Nosił już go przedtem.
-Kim jest ta kobieta, John? - zapytał, jakby nic go w tej chwili nie interesowało, tylko to, czy może mnie i Johna "coś" łączy.
Uniosłam jeden kącik ust i zerknęłam na doktora.
Przełknął ślinę.
-Sher... Sherlock? - wydusił, głęboko oddychając. Popatrzył nagle na Grega. Jego oczy zalśniły łzami, ale najwyraźniej je zdusił. - Wiedziałeś? I nic mi... Mi nie powiedziałeś?
Greg chciał powiedzieć coś, wytłumaczyć się, ale John szybko podszedł do Sherlocka i wymierzył mu cios.
-TY ŻYJESZ?!
Trafił w nos. Buchnęła krew. Sherlock nie był przygotowany. Krzyknął lekko zaskoczony, ale kiedy John znowu spróbował go uderzyć, był gotowy.
Sherlock zablokował jego pięść otwartą dłonią..
I jeszcze raz John zamachnął się ramieniem. Patrzyłam na to zdumiona, to była przedziwna scena.

Wyczuć można było wiele sprzecznych emocji.
Szczęście, smutek, ból, niedowierzanie, tęsknota... I wiele innych.
Kolejny zamach na zdrowie i twarz Holmesa, ale nieudany. Pięść Johna zetknęła się z wnętrzem dłoni Sherlocka.
-John... Przestań, przecież już jestem. Jestem żywy. Nie roztrząsajmy tematu - westchnął żałośnie mężczyzna.
Głowa doktora poleciała w dół. Pewnie, aby zakryć łzy i ból. Nie chciał okazywać tego Sherlockowi.

Ale i tak widziałam, że po policzkach Johna poleciała łza. Poczułam dziwne współczucie. Chociaż ich nie znałam, natychmiast poczułam do nich sympatię. Coś ścisnęło mnie za serce.
Nie mogłam robić nic innego, niż tylko tak stać i patrzeć. Greg sterczał z winą wypisaną na twarzy, a pani Hudson stała zmieszana, płacząc.
-Słucham? - zapytał John z rozbawieniem. - Czyli nie obchodzi ciebie to, co ja przeżywałem? - Jego oczy aż krzyczały. - Pozwoliłeś mi myśleć, że... Że nie żyjesz.
Słychać było cichy, żałosny jęk. Należał do pani Hudson, ale nie skrępowałam się, aby na nią spojrzeć, bo John otworzył na powrót oczy.
-Sherlock, jak mogłeś? Wracasz nagle, nic nie mówiąc, gdy ja... - zapytał John drżącym głosem, ale nadal nie spojrzał Sherlockowi prosto w twarz.- Po prostu... Jak?
Sherlock wziął głęboki oddech. Widać sformuowanie odpowiedzi sprawiało mu trudność. Był zirytowany i taki specyficznie smutny.
-John, zrozum, że nie miałem innego wyboru. Musiałem umrzeć, żebyś.. Żebyście wy wszyscy... - Słowa ugrzęzły mu w gardle. Patrzył na Johna. Właściwie na czubek jego głowy.
Nadal ściskał jego pięści.
-Sherlock.... Ty bezczelny dupku... - wysyczał. - Jak mogłeś mi to zrobić? Nam? Jak?
I wtedy na niego popatrzył. Nie umiałam ocenić, co teraz było najbardziej bolesne.

Widok Sherlocka czy Johna...
Przełknęłam ślinę. Nie spodziewałam się takiego czegoś...
Sherlock przymknął powieki i ze spokojem przyjął te słowa. Puścił Johna. I, jakby nagle przypomniał sobie o krwiawiącym nosie, wyciągnął głowę do tyłu i złapał się za niego.
John kiwnął głową z rozbawieniem, jakby właśnie w głowie tworzył plan zamordowania Sherlocka.

Och, ironio...
Wyszedł powoli z pokoju. Po chwili rozległ się trzask frontowych drzwi.

-Co to, do cholery, było? - zapytał Greg, zwracając się do Sherlocka. - Miałeś to inaczej rozegrać!
Sherlock przewrócił oczami i rzucił ukradkowe spojrzenie policjanowi.

-A ty miałeś wyjść, nie obijać w bawełnę - Skinął na mnie. - Tej kobiety nie miało tu być. A John miał...
-Miał się zacząć śmiać, bo właśnie, cholera, zmartwychwstałeś jak jakiś Jezus?! - przerwał mu krzykiem Greg. Był widocznie zdruzgotany.
Ludzie robią głupie rzeczy pod wpływem złości.
-Wiem, Sherlock, miałem Ci pomóc w powrocie. Razem z Molly - Westchnął. - Ale nie mogę patrzeć, jak robisz coś... coś takiego!
Pani Hudson nagle głośno zapłakała i wybiegła z pokoju.
Sherlock nawet na nią nie popatrzył, a Greg, widząc, że jego słowa nie docierają do mężczyzny, wyszedł za gospodynią.
Sięgnęłam do płaszcza po paczkę chusteczek, po czym wyciągnęłam jedną i podałam Sherlockowi.
Rzucił mi podejrzane spojrzenie.

-Pisarka, tak?
Zmarszczyłam brwi.

-Tak... - powiedziałam, przeciągając 'a'. - Skąd pan wie...?
Odwrócił się w moją stronę powoli. Chusteczkę zwinął w kłębek, który już nasiąkł krwią.
Wydawało mi się, czy on lekko się uśmiechnął..?
-Wiem też, że jest pani wyjątkowo spostrzegawczą osobą, że straciła pani ojca, bo myślał, że zabiła pani matkę, że miała pani w młodości problemy, gdzieś pod tym płaszczem skrywa pani tatuaż właśnie na wspomnienie tych czasów. - Udał zamyślonego i poprawił chusteczkę, rozmazując krew w kącikach nosa. - I kochasz koty.
Z wielkim trudem ukryłam zdumienie. Po prostu patrzyłam na niego bez określonego wyrazu twarzy.
Chciałam coś powiedzieć, ale bałam się, że gdybym otworzyła usta, powiedziałabym coś, czego potem bym żałowała...
Sherlock uśmiechnął się półgębkiem, a z jego ust wypadło ciche "och, tęskniłem za tym".
Nagle Greg wparował do mieszkania.
-Sherlock, jest sprawa, chodź tu. Chyba John kogoś zamordował.
Holmes uśmiechnął się do mnie bezczelnie, po czym odwrócił, jakbym nagle przestała istnieć, przeszedł przez pokój do drzwi i wyrzucił zakrwawioną chusteczkę do kosza.
Od razu wiedziałam, że nie będzie z nim nudno.

czwartek, 25 września 2014

Prolog


Witam!
Jestem Dżim.
Oto prolog.
Jest już po śmierci Sherlocka.
Pani Hudson chce zatrzymać u siebie Johna.
Kto by nie chciał?
Pozdrawiam ludzi z Aska.
I Ciebie, jeżeli nie jesteś z Aska.
Proszę o opinię.
Nawet anonimową.
Dziękuję!
Miłego czytania.

======================================================================

                            -Pani Hudson… - Usłyszałam głos dorosłego mężczyzny, wchodząc na schody prowadzące na piętro za starszą kobietą. – Dziękuję, że pani przyszła, chciałbym porozmawiać.
 Pani Hudson skinęła na mnie nieznacznie, dając znać, abym poczekała na jej znak zanim wejdę.
Uśmiechnęłam się lekko i stałam, jak mi kazano, słuchając uważnie. Mężczyzna mnie nie widział, nadal stałam na schodach.
Miał brytyjski akcent. Prawie jak każdy w Londynie. Jego głos był przyjemny i melodyjny, ale słychać było w nim jakiś dziwny ból i tęsknotę. Coś się wydarzyło. A ja chciałam za wszelką cenę wiedzieć co.
Jeżeli coś ma mi pomóc w rozpoznaniu sytuacji, to obserwacja i słuchanie. Ojciec mnie tego nauczył...
Pani Hudson przeszła przez pokój, usłyszałam stukot jej niskich obcasów. Mężczyzna westchnął, ale z uśmiechem. Było to słychać.
Niestety nieszczerym.
                 -John, jaki ty masz tu bałagan! – zaszczebiotała pani Hudson, na co prawie się uśmiechnęłam. Ta łatwość, z jaką kłamała, mnie rozbawiła.
Nagle usłyszałam brzdęk naczyń i szybkie, dudniące kroki.
Rozchyliłam lekko wargi, przysłuchując się.
I wszystko jasne. Afganistan. Rana postrzałowa. Wiedziałam, że jest żołnierzem, przecież miałam z nim mieszkać, ale nie spodziewałam się takiego poświęcenia dla narodu.
Ściana stała się ciepła. Wręcz gorąca. Obserwowanie nadal trochę mnie stresowało. Zwłaszcza w ciepłym płaszczu w środku pomieszczenia.
-Pani Hudson, proszę to zostawić, pani… pani Hudson, proszę mnie posłuchać! – Mężczyzna, a właściwiej John, zaczął się trochę denerwować. Ale dlaczego? Zmarszczyłam brwi, próbując dosłyszeć każdy szczegół.
Kobieta musiała odstawić naczynie, najprawdopodobniej szklankę, na blat, pomiędzy papierami od jakiegoś jedzenia… Szynki lub sera w plastrach, tylko do nich używa się takich opakowań.
-Nie mogę tutaj zostać. Za bardzo mi to przypomina… Za bardzo mi to przypomina Sherlocka.
-Wiem, John, że to trudne, ale minęły już 2 lata, a ty dopiero co wróciłeś tydzień temu. Czemu?
Mężczyzna westchnął. Przesunęłam się na drugą stronę ściany. Przenieśli się do kuchni, nie będą mnie widzieli, a ja lepiej usłyszę, co mówią.
Moje kroki były ciche. Całe szczęście, że nie wpadłam na pomysł, żeby założyć obcasy. Wtedy dźwięk mógłby być unikniony, ale aby chodzić bezgłośnie, musiałabym jednak poćwiczyć. A na to czasu nie miałam. Dużo się ostatnio działo w moim życiu, stanowczo za dużo, zamieszkanie tutaj było ucieczką. Miałam nadzieję, że udaną.
Pokręciłam głową stanowczo. 
Nie czas teraz na wspominanie.
                                                  Nachyliłam się w stronę tamtej dwójki, śledząc rozmowę.
-Rozumiem, że nie powiesz mi, gdzie byłeś. – Westchnęła pani Hudson.
John nie odpowiedział. Kroki. Kobieta zbliżyła się do czajnika. Słychać było ten "dong".
Jednak były żołnierz przeszkodził jej. Donośne kroki dudniły przez chwilę i słychać było cichy okrzyk pani Hudson.
-Nie, nie, ja muszę wyjść. Później wypijemy herbatę, obiecuję.
Uznałam, że pora pomóc pani Hudson. Ta rozmowa i tak nie zmierzała do niczego pożytecznego.
Wystąpiłam żołnierzowi naprzeciw z kamiennym wyrazem twarzy, jednak ostatecznie uznałam, że uśmiech będzie lepszy.
Wyszczerzyłam się do niego.
Stanął jak wyryty i zmierzył mnie wzrokiem.
Był to niezbyt wysoki mężczyzna. Miał jasne włosy, przez które prześwitywała siwizna, ułożone w dosyć niechlujny sposób, jakby już mu na ładnej fryzurze nie zależało. Miał niebieskie oczy, dziwnie smutne. Podejrzewałam, że coś mu się przydarzyło… Ten Sherlock. Może brat? Pewnie zmarł. Albo zaginął. Co w sumie równa się śmierć.
Przynajmniej w większości przypadków.
Ale wracając do Johna i Sherlocka....
Rzuciłam spojrzenie pomieszczeniu, ale szybko wróciłam do Johna.
Mieszkali tu razem. Bo co miałoby go przypominać w tym wnętrzu? Nie widziałam żadnych zdjęć.
-Jestem Amelia Crowe. – oznajmiłam, wyciągając rękę do uściśnięcia. – Zdaje się, że będziemy razem mieszkać.
Popatrzył na mnie z otwartymi ustami. Niedawno był u dentysty. Zmienił mu szczoteczkę. Albo zęba…
Nie, raczej szczoteczkę.
Zwrócił się do pani Hudson, która stała z ramionami splecionymi wokół siebie, jakby próbowała przytulić swoją własną osobę.

-Pani Hudson, co to za kobieta? I czemu twierdzi, że będziemy razem mieszkać? – zapytał, jednak nim jąkanie kobiety zdołało wypełnić pokój, w powietrzu zawisnął głęboki, męski głos.
-John?
Były żołnierz zastygł w bezruchu, patrząc na wysoką postać, która stanęła w drzwiach.